poniedziałek, 10 października 2016

Rozdział 10

Swoje puste spojrzenie bezmyślnie wlepiałam w ekran, który odliczał osiem minut do następnego wystrzału. Nie potrafiłam skupić się na ludziach dookoła, choć większość z nich patrzyła na mnie zainteresowana. Zapewne połapali się w tym, że to o mnie chodziło Mathew. Czułam się taka bezradna, kiedy wszyscy moi przyjaciele zgodnie mówili, że nie mogę iść ratować najważniejszych ludzi w moim życiu. To było tak bardzo druzgocące, że moja niemalże siostra, przyjaciel oraz kobieta, która mnie urodziła, wisieli na ścianie i czekali na swój koniec, a ja, choć mogłam im pomóc, to jednak nie mogłam. Nie, to nie ma sensu.
Czasem po prostu jest tak, że choć chcesz kogoś ratować, komuś pomóc, to jesteś do tego niezdolna. W tym przypadku akurat nie chodziło o to, że nie mogłam tak po prostu wyjść na środek placu i najnormalniej dać się wystrzelać, a chodziło o to, że moi przyjaciele, reszta osób, które były dla mnie najważniejsze, jedyne czego chciały, to tego, abym pozostała z nimi. Na dobre i na złe.
Problem w tym, że już nie było dobrego. Było tylko złe, które ciągnęło się w nieskończoność, które nigdy by się nie zatrzymało, bo gdybym wtedy nie uratowała Kim, Carla i mamy, to w życiu bym sobie tego nie wybaczyła. Śmierć trójki ludzi w twojego powodu nie jest czymś, o czym się szybko zapomina, choć w serialach czasem tak bywa. Nie wybaczyłabym tego sobie gdybym ich nawet nie znała, w tej sytuacji prawdopodobnie przez poczucie winy tak czy inaczej bym się zabiła, przez dręczące mnie myśli i oczywiste choroby psychiczne, które dorwałyby mnie gdybym jednak wyszła cało z tej sytuacji.
Więc co miałam do wyboru? Albo zginąć, ale ocalić rodzinę, albo nie ocalić rodziny i potem tak czy siak umrzeć.
Co wybrałam?
No cóż, nie trudno zgadnąć. Tak po prostu wgapiałam się w pozostałe siedem minut, od czasu do czasu wzrokiem zahaczając niespokojnego Harry'ego, który chodził nerwowo w różnych kierunkach, aby jakoś rozłądować zbierane w nim emocje. Denerwował się, co chwila zerkał na mnie, jakby chciał się upewnić, że nadal tam byłam, nie uciekłam. Cóż, widząc go w takim stanie, odechciewało mi się zgrywać bohaterki, bo jego zdruzgotana mina i bolesne spojrzenie sprawiało, że w moim sercu rodziła się mała nadzieja na to, że może kiedyś udałoby się nam jakoś dogadać, jakoś wszystko wyjaśnić, abyśmy w końcu mogli żyć normalnie. Naprawdę chciałam wierzyć w to, że mnie kochał, naprawdę chciałam, starałam się, ale gdy człowiek oszukuje tak wiele razy, rzuca fałszywymi faktami, wciąż kłamie i kłamie, to po pewnym czasie ufanie takiej osobie może okazać się jedną z najtrudniejszych rzeczy. Tym bardziej gdy takie kłamstwa sprawiają ból, po pewnym czasie najzwyczajniej nie chcesz w to wszystko wierzyć, przewidując, że prędzej czy później będzie bolało, będzie cholernie bolało, bo za każdym razem kiedy ten ktoś ci cokolwiek mówił, oszukiwał i potem jedyne co czułeś, to ból.
Zaufania nie daje się od tak, nie można go odzyskać bez usilnych starań, ono decyduje samo za siebie, odda się osobie, która mu się spodoba. Nie ważne jaka to osoba, mądra, głupia, miła, wredna, zależy kto będzie mieć to coś, co pozwoli ci temu komuś zaufać. Nie każdy to ma.
Zostało sześć minut.
Odetchnęłam nerwowo, wiedząc, że za trzy minuty będę musiała wstać i odejść od osób, które kocham i na których mi zależy. Cóż... to nie było proste, ponieważ wszyscy nie spuszczali mnie z oczu, oblężyli mnie i pilnowali, abym nie zrobiła jakiejś głupoty, jak na przykład, żebym nie podjęła próby ratowania kochanych ludzi. Rozumiem, że bali się o mnie, ale i tak wszyscy wiedzieli, że powinnam tam iść, że to była dobra decyzja, ta właściwa. Nie pozwoliłabym na to, aby ktokolwiek z ludzi, których kocham, zginął tego dnia, naprawdę nie wybaczyłabym sobie tego.
Decyzja została podjęta, wiedziałam co zrobię, ale mimo wszystko nie czułam się z tym źle, nie bałam się, nie miałam wątpliwości, wiedziałam, że tak trzeba. Jedyną rzeczą, o której myślałam, było to, jak powinnam należycie pożegnać się z moimi przyjaciółmi, aby wiedzieli, że ich kocham, aby nie mieli wątpliwości, aby nie obwiniali się za moją decyzję. Nie tego chciałam, ja chciałam jedynie tego, aby oni wszyscy w końcu byli szczęśliwi, nawet jeżeli moim kosztem. Zrobiłabym dla nich wszystko, a kulka w głowę czy cokolwiek innego i tak była czymś lepszym od, na przykład, obdzierania ze skóry.
Zanim się obejrzałam, zegar wyświetlał pięć minut, na co miałam ochotę załkać. Tak mało czasu dla najbliższych, tak mało czasu na pożegnanie się z nimi. Widząc mój wzrok, iskrzące się w oczach łzy, załamaną postawę, Niall przysiadł się niepewnie, na co spojrzałam na niego z nikłym, ginącym gdzieś w moim smutku, uśmiechem. Mimo wszystko, mimo tego, że nasi wspólni przyjaciele właśnie walczyli o życie, a raczej zostali skazani na śmierć, on także uśmiechnął się blado, na jego twarzy widać było zmęczenie, to jak ostatnie kilka tygodni odcisnęło się na nim w najboleśniejszy z możliwych sposobów. Będzie mi zdecydowanie brakować Nialla, zawsze był przy mnie, nigdy we mnie nie zwątpił, może zdarzały nam się małe kłótnie, tak samo jak te większe, ale zawsze wiedziałam, że byliśmy przeznaczeni sobie jako dwójka najlepszych przyjaciół, aby to drugie wspierało pierwsze i na odwrót. Abyśmy mieli z kim się śmiać, spędzać radosne chwile. Cóż, tamta chwila do takich nie należała, ale była jedną z najpiękniejszych, ponieważ rozumieliśmy się bez słów, on widział po mnie to, że było mi ciężko, ja wyczytałam z jego spojrzenia, że potrzebował czyjejś bliskości i coś bolało mnie, kiedy zdawałam sobie sprawę, że gdy znów dopadnie go coś takiego, mnie już przy nim nie będzie, aby go wesprzeć.
Hamując łzy, oparłam się o jego klatkę piersiową. Wpadając w bezpieczne ramiona przyjaciela, czułam się tam w domu, jak zawsze, kiedy mnie obejmował. To było takie... inne, jakby oczywiste, jakby to było coś dobrego, normalnego, czułam się tam taka swobodna, wszystie złe emocje ulatywały, zastępował je błogi spokój, zwykły spokój, brak obaw. Kochałam to uczucie, to, że przy blondynie czułam się bezpieczna, chociaż niekoniecznie tak właśnie było. Niall objął mnie ramieniem, przyciągnął jeszcze bliżej do siebie, a moje obawy znikały coraz bardziej z każdym pokonywanym centymetrem, z każdym milimetrem mojego ciała, który dotykał jego, czułam się... po prostu dobrze. To takie banalne, ale nic na to nie poradzę. Kątem oka widziałam, jak Harry się nam przyglądał i zdenerwowany zaciskał szczękę, aby nie zrobić niczego nieodpowiedniego, czego ja bym sobie nie życzyła. To w sumie miłe z jego strony, że chociaż coś ściskało go na ten widok od środka, to stłumił to uczucie w sobie i jedyne co zrobił, to odwrócenie się do nas plecami, aby nie oglądać tego co działo się między Horanem a mną. Niall przytulił mnie bardziej do swojej piersi i odetchnął ciężko w moje włosy, kiedy nerwowo poruszyłam się, czując, że powinnam przynajmniej powiedzieć coś reszcie zanim tak po prostu wystrzelę na pewną śmierć.
Niepewnie odsunęłam się od niego i, wycierając policzki, choć i tak były suche, bo nie płakałam, spojrzałam na Liama, Lou, Brook, na wszystkich, którzy byli tam ze mną. Oni chcieli pomóc, nie ich wina, że sprawiali tylko, że te wszystkie i tak ciężkie decyzje stawały się jeszcze trudniejsze. Siostra spojrzała na mnie w tej samej chwili, co ja na nią i, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego jak bardzo podejrzane to wszystko było, nie mogłam się powstrzymać od tego, żeby nie podejść do niej i jej tak po prostu nie przytulić, mocno, aby wiedziała, że bardzo ją kocham.
- Brooklyn - odezwałam się zachrypniętym głosem, chowając twarz w jej włosach. - Przepraszam, że byłam taką złą siostrą. Ty od zawsze chciałaś dla mnie jak najlepiej, a ja to niszczyłam i wyzywałam cię jak kompletna idiotka. Teraz wiem, że jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu i najwspanialszą rzeczą, jaka mnie kiedykolwiek spotkała. Kocham cię, siostrzyczko - załkałam, nie dałam rady, kilka samotnych łez spłynęło po moich policzkach, nie potrafiłam ich powstrzymać.
- Ja ciebie też kocham i zawsze kochałam, Rose - odparła niepewnie, nie wiedząc dlaczego naszło mnie na takie wyznania.
- Kocham też Sama i Emily, naprawdę bardzo mocno ich kocham - mruknęłam cicho, niepewnie odsuwając się od siostry, a następnie rozejrzałam się po wszystkich moich przyjaciołach, którzy stali nieopodal. - Kocham was wszystkich. - Uśmiechnęłam się niemrawo, jeżdżąc spojrzeniem po wszystkich osobach, które zebrały się wokoło mojej osoby.
Moje spojrzenie na chwilę zatrzymało się przy Stylesie, zegar wystukiwał ostatnie dwie minuty, a my patrzyliśmy na siebie w ciszy. On wiedział, że coś było nie tak, on czuł, że coś kombinowałam, a ja po prostu chciałam się z nimi pożegnać, abym nie czuła wyżutów sumienia, że odeszłam bez słowa, które im się przecież należało. Wtedy wiedzieli, wiedzieli, że wszystkich ich bardzo mocno kochałam, że wszyscy byli dla mnie najważniejsi.
W moich oczach pewnie widać było co miałam zamiar zrobić, dlatego też gdy twarz bruneta rozjaśniła się w nagłym olśnieniu, postawiłam krok w tył, aby wszyscy skupili się na nim, podczas gdy on nawet nie miał w planach przestać na mnie patrzeć. Czuł, że mu ucieknę, a ja potrzebowałam chwili rozchwianej czujności reszty, abym dała radę przedostać się przez nich w kierunku tłumu.
- Rose, nie! - Krzyknął chłopak, ale było już za późno, zegar wybijał ostatnią minutę, a ja zaczęłam biec, sprawiając przy tym, że paczka moich przyjaciół pozostała w zdezorientowaniu na kilka sekund, dając mi przewagę do ucieczki, abym mogła uratować mamę, Carla i Kim, bo na to zasłużyli.
Wiedziałam, że Harry biegł za mną, ale starałam się o tym nie myśleć, za bardzo skupiłam się na czerwonym, wielkim napisie, na którym wyświetlały się wtedy kolejno cyferki z czasem, który mi pozostał na dotarcie na plac główny.
47 sekund...
Byłam już w połowie drogi, biegłam najszybciej jak potrafiłam, ale ludzie stali zbyt blisko siebie z każdym kolejnym metrem mojej drogi, musiałam się przez nich przeciskać, popychać ich, aby goniący mnie przyjaciele nie dali rady mnie złapać. Z każdą kolejną sekundą było to coraz cięższe.
35 sekund...
Biegłam najszybciej jak potrafiłam, taranując po drodze każdego, ale gdy kontrolnie odwróciłam głowę w tył, aby zobaczyć jak daleko był Harry, wystraszyłam się nie na żarty, rejestrując niewielką, dzielącą nas odległość.
Kto by wiedział, że kiedyś będę uciekać przed nim w popłochu?
To nawet w pewnym sensie zabawne.
Niestety nie miałam szczęścia, bo gdy odwróciłam się w odpowiednim kierunku, nie panując nad sobą, wpadłam na jakąś kobietę, przez co przystanęłam na dosłownie ułamek sekundy, który mimo wszystko sprawił, że Harry mógł mnie szybciej dogonić. Nie mogłam do tego dopuścić, zaczęłam przeciskać się w tłumie ludzi.
25 sekund...
Kiedy od placu dzieliło mnie dosłownie kilka metrów, poczułam jak Harry złapał moją dłoń i chociaż wierzgałam się i wyrywałam, to pociągnął mnie w swoją stronę, łapiąc w talii i nie chciał mnie puścić.
20 sekund...
Wiedziałam, że nie ucieknę, że nie dam rady, że on mnie nie puści. Z bezsilności zaczęłam płakać, tak cholernie mocno wyć, krzyczeć, zdzierać gardło, czułam, że i on się rozpłakał, ale mimo wszystko trzymał mnie mocno i nie pozwalał zrobić tego, co powinnam.  Podjęłam decyzję, powinien mnie puścić, powinien mi pozwolić...
10 sekund...
- Harry - skomlałam żałośnie, zwijając się w jego objęciach, po moich policzkach spływały słone łzy, ale on nadal stał dzielnie, choć jego klatka piersiowa drżała od płaczu. On wiedział, co czułam. - Harry, pozwól mi, błagam! - jęczałam, tak strasznie chciałam poświęcić się za nich.
Ludzie dookoła wiedzieli kim byliśmy, wiedzieli co chciałam zrobić, ale nic nie mówili, patrzyli tylko na mnie w ciszy i widać po nich było, że współczuli. Może rozumieli, może...
Przed samym końcem odliczania, kiedy moje serce zaczynało powoli umierać, dobiegła do nas reszta, Brook przystanęła obok nas, posyłając mi niepewne spojrzenie, Zayn w odruchu objął mnie szczelnie ramionami, choć rzucałam się i walczyłam, krzycząc, że chcę ratować przyjaciół. Reszta jedynie patrzyła na monitor, a gdy zastukała ostatnia sekunda, nie było tam osoby, która nie wgapiałaby się w ścianę.
0 sekund.
- Trele - wymruczał Mathew, a na dźwięk jego głosu przeszły mnie ciarki. - Morele - stałam sparaliżowana w miejscu, a po moim policzku popłynął mały potoczek łez. - Benc! - Krzyknął rozentuzjazmowany, a w cichym placu rozległ się odgłos wystrzału.
To wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, ja zastygłam w szoku, stojąca obok mnie Brooklyn przerażona zakryła twarz dłońmi i wbrew sobie zaczęła krzyczeć i płakać jednocześnie, po tłumie przeszedł odgłos zszokowania na to, że linka trzymająca Carla przerwała się, a on sam z krzykiem spadł z kilkudziesięciometrowego budynku, aby pod koniec runąć na twardy chodnik.
Tak po prostu umarł. Mathew go... zabił.
- Carl, nie! - Łkała Brook, zwijając się w kłębek na chodniku.
Krzyczała, płakała, darła się... cierpiała.
Wiem, że Carl kochał Brooklyn, ale nigdy nie podejrzewałabym, że i ona go... kochała. A teraz go straciła.
Powinnam biec szybciej, aby to nigdy nie mogło mieć miejsca.
























Ja naprawdę nie mam siły sprawdzać interpunkcji, wybaczcie
nie wiem jakim cudem w ogóle udało mi się obejrzeć ten rozdział i wyłapać względne literówki albo jakieś niepoprawnie napisane słowa (znalazło się też kilka błędów logicznych i fleksyjnych, ale to akurat u mnie norma XD) 
PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO NIC NIE PISAŁAM, ALE NIE MIAŁAM WENY, NO SORRY
JESTEM JUŻ W TRAKCIE PISANIA NASTĘPNEGO ROZDZIAŁU, WIĘC SPOKOJNIE, TAK DŁUGO JUŻ CZEKAĆ NIE BĘDZIECIE 
wszystkie osoby, które twierdziły, że nie ruszę z tym opowiadaniem, niech się w dupę pocałują, pozdrawiam, ha
koniec notki, bo jestem głupia
elo numero

sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 9

Ludzie stworzeni są po to by komplikować innym życie. Nikt z nas nigdy nie będzie mógł żyć normalnie, bez przeszkód. Chyba zrobiono to specjalnie, te wszystkie problemy, żebyśmy nigdy nie pomyśleli, że mamy jakiekolwiek szanse na bycie w pełni szczęśliwymi. Nie mamy prawa do tego, żeby łudzić się, że kiedyś może być dobrze, bo nic nigdy nie będzie zgodne z planami, jakie sobie przyszykujemy lub listy, według której będziemy zmierzać w życiu. I może ktoś by się ze mną nie zgodził, ale sądzę, że pod tym względem życie jest dobre, nie daje nam złudzeń. Nie można go planować, bo grozi to ryzykiem tego, że nie uda nam się każdy punkt listy. Wtedy nawet lepiej, żeby plany padły w gruzach przy początku ich realizacji, abyśmy i my potem wiedzieli i byli przestrzeżeni przed ponownym planowaniem życia.
Niektórzy przyciągają ludzi dobrych, inni tych raczej złych. To dwa różne światy, ci dobrze wychowani, z idealnym życiorysem, rodziną, majątkiem i wszystkim co najlepsze i ci, którym nikt nigdy nie chciał dać tego na co zasługują. Los zazwyczaj nie splata ze sobą tych dróg i wiem dobrze, że mojej z Harry'm też by nie splótł, gdyby nie moje usilne starania stania się kimś kim nie byłam. Oszukiwałam sama siebie i dostałam to na co zasłużyłam, bo nie wolno oszukiwać, inaczej skończysz bardzo źle, wraz z tymi, którzy gotowi są poświęcić się razem z tobą.
Wiem, że nie jestem wyjątkiem, ja wraz z Harry'm. Można pomyśleć o nas jak o zakazanej miłości, czymś odległym, jednak zdarzają się takie rzeczy, bardzo rzadko, ale jednak się zdarzają. W moim życiu nie byłoby nigdy czegoś takiego, nie byłoby pomyłek, złośliwości losu, życie wszystko sobie zaplanowało. Wiedziało, że będę statystycznym człowiekiem, który nigdy nie wchodzi nikomu w drogę, boi się odezwać i czeka go szara przyszłość, której być może nie chce, ale jest w stanie zaakceptować taki obrót spraw. Jednak ja zbuntowałam się i przyciągnęłam ludzi, których nigdy nie powinnam była spotkać, a w ten sposób spotkał mnie los, który nie był przeznaczony mnie, a nawet możliwe, że nie był przeznaczony nikomu.
W samochodzie panowała cisza, głucha, przerażająca, raniąca cisza, której nikt ze zgromadzonych, poza bez ustanku płaczącą Sereną, nie miał siły zatrzymać ani przerwać chociażby na moment lub dwa. W powietrzu unosił się zapach wanilii, kompletnie nie pasujący do okoliczności, ponieważ uspokajał, a nie powinniśmy być w takiej chwili spokojni. Na zewnątrz zaczynało padać, zimne krople deszczu rytmicznie uderzały w szyby samochodu, sprawiając, że czułam się jeszcze bardziej pospieszana przez szybkość ich uderzeń.
Jak niemal zawsze za kierownicą usiadł Liam, który pomimo faktu, że jego młodsza siostra mogła zginąć za siedem minut, zachował największą powagę z nas wszystkich. Obok niego usiadł Louis, który w kółko na początku popędzał go, aby jechał szybciej, ponieważ miał słabą nadzieję na to, że jeśli zdążymy, sam uratowałby Kim, ale kiedy dobitnie dałam mu do zrozumienia, że nic prócz mojej śmierci nie zadowoli Mathew na tyle, aby ich wypuścił, ucichł, chowając głowę w dłoniach i pozostał niezmiennie w takiej pozycji. Niall usiadł na miejscu na przeciwko mnie i nie spuszczał ze mnie rozjuszonego wzroku, za co go właściwie podziwiałam, bo nie rozumiałam jakim cudem on w takiej sytuacji potrafił być w ogóle zły na kogokolwiek, a Zayn usiadł po mojej prawej stronie, miętosząc w dłoniach zdjęcie Perrie i obiecywał chyba sobie, że jeśli jeszcze chociaż raz w życiu ją spotka, to nie odważy się jej zostawić na dłużej niż dobę. Serena z nadal trwającym cichym szlochem przykleiła się do mojego ramienia z lewej strony i na początku marudziła, że nie mogę się dać zabić, aby ratować innych, bo to nie fair w stosunku do mnie, ale kiedy nie odpowiedziałam jej przez pierwsze dwie minuty, także odpuściła, idąc w ślady Louis'a i po prostu płacząc tak cicho jak tylko mogła. Brooklyn siedziała dzielnie na miejscu po prawej stronie Niall'a i wgapiała się ze stałą miną w szybę i to co było za nią, siląc się z samą sobą, aby nie zacząć płakać jak małe dziecko, a Harry, na którego jako jedynego nie odważyłam się spojrzeć chyba siedział z odchyloną głową i zawzięcie rozmyślał nad czymś.
Po krótkiej chwili mojej nieuwagi na dworze zawrzała prawdziwa ulewa, jakby niebo płakało, tworząc liczne, głębokie kałuże. Ludzie stojący na chodniku, który znajdował się zazwyczaj w odległości kilku metrów rozmywali się przed oczami, tak samo barwy ich ubrań. Nieliczni mieli przy sobie parasole, więc zdecydowana większość z nich szła zmoknięta i wyglądali na tak samo zmęczonych i słabych jak my wtedy byliśmy. Samochody sprawiały wrażenie jakichś takich posmutniałych, smętnych i markotnych, tak samo drzewa w parkach, które wydawały się być martwe, a nawet jeśli nie, to bardzo smutne.
W końcu z piskiem opon wjechaliśmy na zaludniony z wiadomych przyczyn, wielki, szary plac w centrum miasta, ponieważ to tam Mathew zawiesił naszych przyjaciół i moją matkę.
Czułam się najgorszą córką na świecie, chyba nawet nią byłam. Nie zorientowałam się nawet, że mamy nie było, nic o tym nie wiedziałam. Ba! Ja nie wpadłam nawet na to, aby sprawdzić czy wszystko u niej było w porządku, a myślałam przecież o niej codziennie, bez ustanku mając nadzieję, że była szczęśliwa.
Ale ona jakby nie mogła być.
Wszyscy wysiedli w szybkim tempie, stając na deszczu i wgapiając się w wiszących na budynku Kim, Carl'a i mamę, przez co serce podeszło mi do gardła. Nie mogłam się przyglądać licznikowi, na którym widziałam dokładnie, że zostały mi trzy minuty do podjęcia decyzji.
Otwierając usta w przerażeniu zaczęłam ciągnąć się za włosy, bo się bałam, najnormalniej w świecie spanikowałam i nie byłam w stanie ratować przyjaciół, bo okazałam się tchórzem, który bardziej bał się o siebie niż o nich. Kiedy Liam podszedł do mnie i potarł moje ramię, nie wytrzymałam i zaczęłam płakać, osuwając się powoli na ziemię, gdzie już wcześniej była ciemna kałuża, więc właściwie siedziałam w brudnej wodzie i płakałam, a dookoła uderzał deszcz. Niall nie wyglądał już na takiego wściekłego, kiedy zobaczył moje załamanie, to jak już nawet nie płakałam, a najnormalniej wyłam, krzyczałam, wrzeszczałam, piszczałam ze strachu, w obawie i o przyjaciół, i o siebie.
Nawet najgorszemu wrogowi nie polecam aby stanął w tak uciążliwej sytuacji, nikomu nie polecam czuć jak twoje serce pęka, bo jesteś tchórzem i nie masz po prostu odwagi na to, aby ratować tych, których kochasz. Instynkt samozachowawczy nie powinien być u nikogo tak wielki jak u mnie, bo nie podejmiesz przez niego nigdy tak poważnych decyzji, które jednak w życiu są potrzebne.
- Rose - jęknęła Brook, stając przy mnie z wciąż usilnym staraniem, aby nie popłakać się publicznie przy wszystkich. Prawą ręką złapała się za łokieć lewej i nieco skuliła się, chcąc schować twarz przed wzrokiem ludzi, którzy patrzyli na nas jak na wariatów. - Rose - zaskomlała ponownie, a jej ramiona drgnęły podczas szlochu, który ogarnął ją całą.
Poddała się.
- Rose, bądź silna, to nic takiego - Harry udając, że wcale nie płacze, przykucnął przy mnie i złapał moją nieprzytomną twarz w swoje zimne, duże dłonie, patrząc mi prosto w oczy. Po moich policzkach nadal lały się łzy, a ja przyciszyłam jedynie swój krzyk rozpaczy, patrząc na niego i starając się uspokoić. Dla niego. - Dasz radę, Rose - mówił gorączkowo, wciąż podnosząc moją głowę, bo nie mogłam na niego patrzeć i słuchać tego co mówił. To było zupełnie jakby nie chciał, abym poszła ratować przyjaciół, ale ja przecież musiałam to zrobić. - Słyszysz? - Zapytał, zbliżając się do mnie powoli i mówiąc coraz to bardziej donośnie, jakby chciał mnie zdominować i wybić z głowy to, co zaczynało się w niej rodzić. Odwaga. - Musi być jakieś inne rozwiązanie, na pewno jest inne wyjście, Rose - mówił szybko, w kółko to samo, bo zapewne on sam chciał w to uwierzyć.
Pokręciłam z płaczem głową, zamykając powieki, bo nie mogłam uwierzyć w to tak jak on. To ode mnie zależało to kto przeżyje i nie mogłam być aż tak lekkomyślna, aby wmawiać sobie, że wszystko będzie dobrze, doskonale wiedząc, że nie będzie. Ja musiałam ratować przyjaciół, nie mogłam posłać tam nikogo innego, to była tylko moja decyzja.
- Schowaj się - zapłakałam żałośnie, patrząc na chłopaka, który zmarszczył brwi, nie będąc w stanie odpowiedzieć w jakiś inny sposób. - Nie może wiedzieć, że żyjesz - powiedziałam cicho, kiedy kolejna fala płaczu mną zawładnęła, a ja znów padłam, krzycząc z bólu, po moich polikach zatoczyło się niewyobrażalnie dużo łez, ale musiałam skończyć mówić. Za wszelką cenę. - Jeśli się dowie, zabije cię, Harry, a ja nie pozwolę na to - pokręciłam głową, kładąc dłoń na jego rozgrzanym policzku i patrząc mu głęboko w oczy.
Kątem oka dostrzegłam jak Niall patrząc na nas cofnął się lekko i zaczynając łkać oparł się plecami o nasz samochód, a następnie zjechał powoli na sam jego dół, lądując, tak samo jak ja, w ciemnej kałuży. Chciał mi coś powiedzieć, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu, widziałam jak walczył z samym sobą, chciałam móc cokolwiek dla niego zrobić, ale co takiego mogłam wykonać dla niego, kiedy nie potrafiłam dla samej siebie? W końcu sparaliżowany zakrył usta dłońmi, a po jego policzkach popłynęły łzy, kiedy patrzył na mnie błagalnie, abym nigdzie nie szła. Jednak kiedy nie otrzymał ode mnie odpowiedzi, skulił się, krzycząc głośno, jak gdyby ktoś wyrwał mu serce.
On także się poddał.
- Idź, proszę cię - pociągając nosem spojrzałam znów na Harry'ego, który wciąż walczył. Pokręcił tylko z płaczem głową, nie zgadzając się, ale ja zamiast zrozumieć jego i jego ból, wolałam uratować przynajmniej jego. Nie mogłam dopuścić do tego, aby i on się poddał, bo wokoło wszyscy, którzy dotychczas tworzyli twardy mur, zaczynali padać jak muchy. - Idź - błagałam, odpychając go delikatnie od siebie, ale on wciąż kręcił szybko głową. - Proszę, idź - łkałam głośno, nawet już nie starając się przestać krzyczeć i nie chciałam opanowywać drgawek. - Harry! - Krzyknęłam załamana, popychając go z całej siły, a ten osłabiony cofnął się, upadając na tyłek i wciąż patrząc na mnie tym samym zranionym spojrzeniem.
- Nigdzie nie idę, do jasnej cholery! - Wrzasnął, zrywając się na równe nogi i mierząc mnie spojrzeniem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziałam. - Mathew nie skrzywdzi więcej żadnej osoby, którą kocham, rozumiesz?! - Krzyknął głośno, sprawiając, że skuliłam się lekko, chowając twarz i szlochając cicho, bo nawet wtedy musiał kłamać, nawet wtedy. - Rose, jeśli to prawda, jeśli on faktycznie chce mnie, to nie pozwolę mu na to, aby dostał ciebie, bo jeśli się kogoś kocha, to się go broni, do jasnej cholery! - Krzyknął histerycznie, patrząc na mnie wciąż tym samym, nieznanym mi spojrzeniem.
- Póki co, chce mnie - szepnęłam, wstając na równe nogi i patrząc z trudem w zielone oczy chłopaka. - I czy ci się to podoba, czy nie, to dostanie to czego chce, bo ja także nie pozwolę, by skrzywdził ludzi, których kocham.
Kiedy chłopak chciał coś jeszcze powiedzieć, zaczęło się wyliczanie ostatnich dziesięciu sekund, na co spojrzałam przerażona, tak jak każdy, na monitor, który faktycznie odliczał do końca ostatnie dziewięć już sekund.
Nie czekając na Harry'ego zaczęłam biec tak szybko jak tylko potrafiłam w kierunku budynku, rozpaczliwie płacząc i wciąż przyglądając się całej trójce, wiszącej na ścianie. Starałam się być silna, ale kiedy mój i Kim wzrok splotły się ze sobą, a ona uśmiechnęła się do mnie słabo, a ja zauważyłam kilka krwistych plam na jej ubraniach, nie wytrzymałam i zaczęłam płakać z bezsilności, bo wiedziałam, że nie zdążę.
- Pożegnaj się z którymś z nich, Rose - usłyszałam w głośnikach głos Mathew i chwilę później, kiedy mój wrzask usłyszeli wszyscy w okolicy kilometra, na placu rozległ się odgłos wystrzału.
Jednak jak się okazało, zamiast kogokolwiek wiszącego na budynku dostał mężczyzna, który zakradł się na dach i próbował odwiązać linę, bodajże mamy. Ciało spadło z łoskotem na ziemię, roztrzaskując przy tym czaszkę, po tłumie przeszły przerażone krzyki ludzi, którzy do ostatniej chwili wierzyli w to, że nikt nie zginie, ale ja przełknęłam głośno ślinę, nie mogąc dopuścić do siebie myśli o tym, że przeze mnie umarł człowiek.
Wystraszona nadal biegłam do budynku, bojąc się tego, że Mathew strzeli ponownie, jednak kiedy przeciskałam się gorączkowo pomiędzy ludźmi, stoper znów ruszył, odliczając tak jak poprzednio, dziesięć minut do następnej ofiary.












No więc ja sama jestem przywiązana do wszystkich postaci, że nie byłam w stanie jeszcze nikogo zabić
omg jak ja się boję napisać następne rozdziały
serio nie chcę rozstawać się z tym opowiadaniem, a do końca zostało nam nie więcej niż cztery rozdziały cri
Kocham was <3 

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 8

Zapłakana i wściekła wtargnęłam do mieszkania, w którym wszyscy oprócz pilnującego Sereny Louis'a spali. Niestety swoim nieopanowaniem i tym, że przewróciłam prawie wszystkie meble w przedpokoju obudziłam każdego nie licząc Brook, która musiała być wykończona, bo zazwyczaj to ona miała najbardziej płytki sen.
Nie przejmowałam się tym aż tak bardzo jakby można to było przewidzieć. Zatrzymałam się na chwilkę tylko po to, żeby wytrzeć rozmazany tusz z policzków, ale znając życie nic mi to nie dało, więc pewnym krokiem ruszyłam dalej.
Kiedy wszyscy mogli mnie zobaczyć, miałam wrażenie, że padną na zawał i to tak serio. Musiałam wyglądać okropnie, miałam na sobie sukienkę godną striptizerki, moje buty miały dziesięciocentymetrowy obcas, wyglądałam ogólnie jak ścierwo i na dodatek płakałam.
- Rose, co się stało? - Zapytał zaniepokojony Liam, a ja tylko wywróciłam na niego oczami, pociągając nosem i ruszyłam w kierunku pokoju dla Sereny. - Przestań mnie ognorować, do cholery! - Wrzasnęła wściekła, budząc przy tym Niall'a. Siostra podeszła do mnie i złapała mnie za ramię, a ja po prostu odwróciłam się do niej.
- Dajcie wy mi wszyscy święty spokój, dobrze?! - Wydarłam się, chcąc opanować tą sytuację, bo zaczynały irytować mnie zachowania wszystkich wokół. - Musicie się wszędzie wtrącać i mną rządzić! Cały mój świat się zawallił, a wy macie to w nosie! Dlaczego wszyscy muszą nagle się ode mnie odwracać i wmawiać mi, że to we mnie tkwi błąd?! - Krzyczałam z płaczem, bo moje emocje już puściły, nie miałam nad sobą kompletnie kontroli.
Wszystko szło nie tak jak powinno. Może tak właśnie miało być, ale mi się to całkiem nie podobało. Chciałam, aby oni po prostu byli przy mnie kiedy ich potrzebowałam, ale tak się nigdy nie działo.
- Bo tak kurwa jest! - Wybuchła dziewczyna, sprawiając, że zamilkłam. Wstrzymałam nawet płacz i zastanawiałam się czy serio to ja byłam błędem. - Nie potrafisz skupić się na niczym co nie dotyczy ciebie, Rose! Gdybyś przestała użalać się nad sobą i pozwoliła nam współpraować, to pewnie znaleźlibyśmy już dawno Kim i Carl'a, ale ty wolisz izolować się od nas wszystkich! Też mam już dość twoich humorków, wiesz?! Jestem twoją pieprzoną siostrą i powinnam być wyrozumiała i faktycznie taka byłam od kiedy tylko przyszłaś na świat! Kiedy przesadzałaś mówiłam ci, żebyś się opanowała, tak samo jak teraz! Skup się na ratowaniu przyjaciół, a nie naprawianiu swoich błędów, bo to ci i tak nic nie da! Tak samo jak z Harry'm! On cię kocha, a ty trzymasz go z daleka od siebie, nie mam bladego pojęcia dlaczego! No dobra, zostawił cię - to fakt, ale wrócił, a ty zamiast się cieszysz zgrywasz niedostępną! Opanuj się, dziewczyno! On cię kocha!
- Nigdy mnie nie kochał! - Wrzasnęłam. - Mordował dla pieniędzy, nic mi o tym nie powiedział, nie mógł mnie kochać! Byłam jego zleceniem! - Spojrzałam na Louis'a i Zayn'a, którzy spuścili głowy. - Myśleliście, że się nie dowiem?! Błąd! Emily nie jest najmilszą osobą, ale przynajmniej nie kłamie tak jak wy czy on! - Westchnęłam, aby się opanować, bo Brooklyn miała rację. Musiałam przestać myśleć o sobie przynajmniej dopóki nie znajdziemy Kim i Carl'a. - Z resztą to już nie ma znaczenia - mruknęłam cicho, zaskakując wszystkich, bo spodziewali się kolejnego show o moim życiu, a Brook, która już wcześniej wywracała oczami na moje zachowanie, spojrzała na mnie zdziwiona. Wiem, że była przekonana o tym, że znów zacznę nawijać o sobie, a tymczasem ja zobaczyłam w tym co mówiła prawdę i postanowiłam się poprawić. Ba, postanowiłam się zmienić. Zostawić Harry'ego i Mathew w poprzednim rozdziale. Ale jednak każdy rozdział trzeba skończyć. - Muszę porozmawiać z Sereną. Czuję, że ma coś do powiedzenia.
Wszyscy westchnęli głęboko w odpowiedzi i tylko spojrzeli na mnie, mówiąc mi tymi spojrzeniami, abym dała sobie spokój. Ja jednak z całego serca nie chciałam się poddawać, chciałam, aby to wszystko było skończone, a do tego potrzebowałam informacji, których nie miałam, ale miała Serena. Biorąc pod uwagę, że ja miałam Serenę, to mogłam mieć te informacje, gdybym się tylko postarała. To proste, ją trzeba wziąć na litość. Dobrze ją znałam i mogła zmienić wygląd, zamienić się w narkomankę, to jednak dalej była w niej gdzieś głęboko cząstka mojej starej Sereny, którą mocno kochałam, a ona kochała mnie. Tęskniłam za nią, ale nie mogłam nic poradzić na to, że się stoczyła. Byłam jej nawet w stanie wybaczyć to co zrobiła, ale ona także musiała chcieć się zmienić. Starania zawsze w końcu muszą być dwustronne.
- Odpuść sobie - mruknął Niall z przekąsem, spoglądając na drzwi, za którymi była dziewczyna. - To nic nie da. Próbowaliśmy, Rossie. Poza tym nie jesteście już przyjaciółkami. Jakbyś zapomniała, to ona chciała cię zabić, więc raczej nie darzy cię jakąś większą sympatią.
- Odezwał się ten, który kiedykolwiek zrobił dla niej cokolwiek dobrego - odpyskowałam szybko, bo Niall mógł być moim najlepszym przyjacielem, ale to nie zmieniało faktu o tym, że mógł rzucać obelgami na prawo i lewo, a przy tym być bezkarnym. No nie przesadzajmy. - Mam ci przypomnieć o tym jak zaliczyłeś ją na imprezie i później cała szkoła się z niej śmiała? - Mruknęłam, unosząc brew, żeby go nieco zgiąć.
Ten tylko załamał komicznie ręce.
- Ale to było ponad osiem miesięcy temu!
Wywróciłam na niego oczami i weszłam do pokoju, w którym siedziała Rena. Wgapiała się w wiadomości, które leciały w telewziji, z kompletnie nieobecną miną. Znając życie była na głodzie. Ja i moje szczęście.
- Chcę pogadać - powiedziałam, zagradzając jej drogę patrzenia, a ona tylko oparła się o oparcie fotela, zamknęła oczy i słuchała dalej prezentera. Wywróciłam oczami i wyłączyłam telewizję. - Daj spokój, przecież znałaś Kim i Carl'a. Mogę się założyć, że nie chcesz, aby Mathew zrobił im coś złego. Serena, pomóż mi. Jesteś ostatnią nadzieją - poprosiłam cicho, sprawiając, że na mnie spojrzała.
- Nie pomogę ci - powiedziała ostro, patrząc mi prosto w oczy. - W którymś momencie naszej niby przyjaźni zorientowałam się jak mało dla ciebie znaczyłam. Teraz zapłaczisz za pomiatanie mną i moimi oczuciami - syknęła.
- Jakimi uczuciami?! - Wkurzyłam się, wymachując rękami na wszelkie strony. - Ty już nie masz uczuć, Ser! Jesteś pusta! A nasza przyjaźń zawsze była dla mnie ważna!
- Gówno prawda! - Krzyknęła, zrywając się z miejsca i uderzając we mnie piorunami. - Nic dla ciebie nigdy nie znaczyłam i wiele razy dałaś mi to do zrozumienia, Rose! Nie interesowało cię to co działo się dookoła mnie, ani sama moja osoba! Byłam dla ciebie nikim!
Prychnęłam, słuchając tego co wygadywała. Zawsze była dla mnie jedną z najważniejszych osób. Jak wogóle mogła twierdzić inaczej?! No okej, to, że kiedyś nie posłuchałam, kiedy do mnie mówiła, albo na nią nakrzyczałam, bo miałam zły dzień wcale nie znaczyły, że nie była dla mnie nikim ważnym! Miałam Kim, Liam'a i innych, ale także Serenę. Nie należała do ich grona, bo była inna. Znałam ją ze szkoły, ich poznałam na ulicy, nauczyli mnie życia, a ona nauczyła mnie uczuć. Jak mogła sama o nich zapomnieć?!
- Byłaś dla mnie wszystkim, Rena! - Wydarłam się, a po moich policzkach popłynęły łzy. Dziewczyna zamilkła, widząc mój stan. - Ale masz rację, to ja byłam tą okropną w naszej przyjaźni, tą, która nie słuchała o twoich zmartwieniach, która miała cię w nosie. Zawsze byłam taka lekceważąca, ale kochałam cię. Nigdy nie chciałam, żebyś tak skończyła - szepnęłam. - To moja wina, całkowicie moja - powiedziałam, spoglądając jej z bólem w oczy. - Nie chcę, aby płacił za to ktoś inny, Ser.
Dziewczyna zaśmiała się i podeszła do mnie z tym morderczym uśmieszkiem i spojrzeniem, od którego moje serce pękało. Nie chciałam, aby się zniszczyła, a zrobiła to przeze mnie. To była całkowicie moja wina. Tylko moja.
- Przepraszam - powiedziałam, a ona zatrzymała się w pół roku i spojrzała na mnie zaskoczona, a ja chciałam tylko, żeby wiedziała, że było mi przykro.
W tych wyblakłych oczach zobaczyłam moją starą przyjaciółkę. Miała wciąż te same oczy, tak samo duże i piękne, nieco wyblakły, ale były jej. Takie jak zawsze. Takie jakie zapamiętałam. A to był znak, że nie mogła zmienić się całkiem, że cząstka jej wciąż tam była. Musiała być, bo onaczej nawet nie dałaby mi dojść do słowa.
- Przepraszam za to co ci zrobiłam - powiedziałam podchodząc do niej, a ona z każdym moim kolejnym krokiem robiła się coraz bardziej zdziwiona i przestraszona. Jej oczy stawały się coraz większe, a ja z każdym krokiem zdawałam sobie sprawę, że nie przestałam jej kochać. Zawsze będę ją kochać, nawet kiedy ona będzie chciała mnie zabić. Bo jeśli ktoś już wkroczy do naszego serca, to zostanie w nim już do końca. Nie pozbędziemy się go już nigdy. - Wiem, że to moja wina, więc nie zaprzeczaj - mówiłam, wciąż idąc w jej stronę. - Ale ja nigdy nie przestanę cię kochać, Rena. Zawsze będziesz w moim sercu, więc jeśli ty też mnie kiedyś kochałaś, to musisz wierzyć w to, że się pogodzimy. Nasza przyjaźń nie umarła - pokręciłam głową, czując jak po moich policzkach płyną łzy, a w jej oczach widziałam to samo. - Ona jest wieczna, skarbie. Wszystko ci wybaczę. To nic, że chciałaś mnie zabić, bo wiem, że to ja tutaj zawiniłam. Widzę co się z tobą dzieje - powiedziałam miękko, biorąc jej twarz w dłonie i oglądając to jak się zniszczyła. - Jakoś cię z tego wyciągniemy, okej? Będzie dobrze, tak? - Spytałam, czując jak płacz ogarnia mnie jeszcze bardziej, ale kiedy Serena przytaknęła mi, rozpłakałam się na dobre i wpadłam w jej objęcia.
- Obiecaj mi, że nigdy mnie nie zostawisz - poprosiła łkając, a ja tylko zapłakałam obietnicę i znów pogrążyłam się w płaczu, który z jednej strony był, ponieważ cieszyłam się, a z drugiej strony, bo nie chciałam aby kiedykolwiek zaistniała taka sytuacja. - Przepraszam, że byłam taka zła - zaszlochała, a ja pogładziłam ją po plecach.
- To nic, serio - powiedziałam, pociągając nosem i odsuwając się od niej, aby złapać jej twarz w dłonie. - Wiem, że coś wiesz - szepnęłam. - Nie pozwól na to, aby Mathew zabił niewinne osoby, Rena. To twoja decyzja, ale pomożesz im, pomagając mi - powiedziałam szeptem, a ona skinęła głową.
Chwilę zastanawiała się nad tym co powinna powiedzieć, aż w końcu odezwała się:
- Ja sama nie wiem gdzie on jest, ale wiem, że powiadomi was gdzie macie przyjechać, kiedy wszystko będzie gotowe.
- Gotowe? - Spytałam, nie rozumiejąc.
- Najpierw chciał, żebyście się zmęczyli. Żeby wasza psychika padała, żebyście kłócili się między sobą, darli koty, przestali być najlepszymi przyjaciółmi, oporem dla siebie nawzajem - wymieniała. - Miał wywołać coś złego, ściągnąć policję, tłum ludzi, grozić śmiercią, odstawiać cyrk i postawić cię przed jakąś poważną decyzją - powiedziała wystraszona, znów szlochając.
- Jaką poważną decyzją? Nic nie rozumiem.
- Nie wiem więcej - zakwiliła. - Przepraszam, Rose. Mówił, że nie minie dużo czasu. Nic więcej. Po prostu kazał nam cię nastraszyć, ale ja nie chciałam na ciebie patrzeć. Po prostu pod wpływem chwili zachciałam pociągnąć za spust - tłumaczyła się, a ja tylko skinęłam głową.
Nie byłam na nią zła. Rozumiałam ją.
Po prostu na chwilę się zgubiła. Jak każdy.
- Już dobrze - pocałowałam czube jej głowy. - Teraz jesteś przy mnie, prawda? - Skinęła głową, uśmiechając się delikatnie, a ja przytuliłam ją znowu.
Kiedy chciałam wrócić z nią do reszty, mój telefon zadzwonił, a ja odwróciłam się na pięcie i szczerze zdziwiłam się, widząc wszystkich w pokoju Ser. Patrzyli na nas w ciszy, a kiedy ja spojrzałam zdezorientowana na Renę, ta tylko podeszła do Niall'a i ku mojemu zdziwieniu go przytuliła.
- Przepraszam, że z mojej winy do ciebie strzelili - powiedziała cicho, a blondyn objął ją ramionami i powiedział, że nic się nie stało.
Potem wszyscy zaczęli po kolei przytulać Serenę i witać ją wśród nas. Mówili jej, że wszystko będzie dobrze, że wszyscy pomożemy jej wyjść z nałogu, a ona po kilku minutach zaczęła płakać z radości i dziękować nam wszystkim.
Kochałam ich. Patrzyłam na nich w ciszy i zdawałam sobie sprawę z tego jak wielkie miałam szczęście, że miałam takich przyjaciół i jak bardzo ich kochałam.
Otarłam łzy z policzków i czym prędzej zabrałam się za odebranie połączenia, ponieważ mój telefon wciąż dzwonił i nie dawał mi spokoju ani na chwilkę,
Zdziwiłam się, widząc na ekranie zdjęcie uśmiechniętej mordki mojego brata. Dlaczego on dzwonił?
Nie chciałam mieszać i jego w to co się działo. On miał Emmę, musiał być dla niej ojcem i nie mogłam pozwolić na to, aby i on miał przeze mnie kłopoty.
Z westchnieniem jednak odebrałam telefon.
- Cześć, Sam - przywitałam się promiennie, zerkając prosząco na Brooklyn, żeby coś zrobiła, a ona tylko patrzyła na mnie zdziwiona, więc wywróciłam oczami.
- Cześć, kochanie - przywitał się miło. - Trochę stęskniłem się za twoim głosem - powiedział, a ja uśmiechnęłam się smutno.
- Ja też tęskniłam, Sam.
- Ale nie dlatego dzwonię - poprawił się. - Nie mam pojęcia dlaczego Kim, mama i Carl lecą w wiadomościach. To jakiś słaby dowcip, czy jak? - Zaśmiał się zdziwiony, a dokładnie w momencie, w którym sięgnęłam zszokowana po pilot, do mieszkania wbiegł zsapany Harry.
- Zaczęło się - oznajmił, a ja przełknęłam nerwowo ślinę.
- Muszę kończyć, Sam - szepnęłam, rozłączając się i pozostawiając brata w nieświadomości.
Chwilkę później włączyłam wiadomości i widok, który zobaczyłam sprawił, że musiałam usiąść. Kim, Carl i nie wiadomo dlaczego mama przywiązani byli za ręce do budynku, a raczej wisieli na jego ścianie, a wielki wyświetlacz, pokazywał Mathew, który przemawiał do wszystkich zebranych z niewiadomego miejsca.
- Mam ich wszystkich na muszce. Czekam na ciebie, Rose. Co dziesięć minut zabiję jedną osobę z trzech skazanych. Kolejność nie jest ustalona - zaśmiał się sucho. - Niech zadecyduje o tym wyliczanka, co ty na to? Do policji, w tym budynku mnie nie ma. Darujcie sobie. Widzę wszystko doskonale i jeśli ktokolwiek zechce uwolnić moje przyszłe ofiary, to skończy pod ziemią. Wszystko zależy od ciebie, Rose. Możesz uratować ich wszystkich, lub nie uratować niokogo. Jak wolisz. To twoja decyzja. Wiesz co chcę w zamian. Mniejsza... Twój zegar tyka. Włączam stoper - powiedział i po chwili nad ekranem pokazującym jego twarz ukazało się mordercze odliczanie. - Masz dziesięć minut, Rose.
Czułam, że zaraz zwymiotuję. Miałam ochotę umierać. Wszyscy w pomieszczeniu patrzyli na mnie w szoku, Harry chciał nawet podejść, ale nie odważył się.
- Czego chce w zamian? - Zapytał Louis, a ja podniosłam na niego pusty wzrok.
- Mnie - odpowiedziałam, na co Harry zaczął kręcić głową, jakby nie chciał tego do siebie dopuścić. - I dostanie to czego chce.

środa, 11 listopada 2015

Rozdział 7

Harry's P.O.V. 

Słyszałem krzyki i strzelaninę, widzałem jak Rose płakała widząc mnie, ale nie rozumiałem co się stało. Myślałem długą chwilę, że byłem martwy, ale nie zgadzało się to z tym, że odczuwałem ból, a nawet cierpienie. Nie wiedziałem co się dzieje, ale nadal, z niemal zamkniętymi oczami, i niezdolnością do poruszenia chociażby palcem, widziałem wszystko dookoła. I zobaczyłem właśnie jak jakiś mężczyzna odprowadził płaczącą hiterycznie dziewczynę do drzwi, a później były już tylko rozmowy. 
- Ten nie żyje - usłyszałem obok siebie i byłem niemal pewny, że mówiono o mnie, ale z czystej chęci walki o swoje życie postanowiłem nie dać się tak łatwo wyeliminować. 
Czułem ból w okolicach barków i prawego ramienia, ale mimo to zachciałem wstać, poruszyć się, zrobić cokolwiek. Niestety na jedną próbę poruszenia dłonią szybko tego żałowałem, bo ból był cholernie ciężki i bolesny. Bolesny ból. Jestem mistrzem języka. 
Odetchnąłem głęboko, a raczej wciągnąłem powietrze, żeby zniwelować to uczucie, jednak nic mi to nie dało. Prawie.
Chwilę później ujrzałem przed sobą twarz podstarzałego mężczyny, który z typowym dla starszych ludzi życzliwym uśmiechem przyglądał się mojej walce z samym sobą. Przyglądalem się jego niewyraźnym rysom twarzy, prawie całkiem siwym włosom, zbyt dużemu nosowi, brązowym i głębokim oczom, a po kilku sekundach mój wzrok powędrował na jego mundur. 
Cholera, policjant. 
- Nie, kochasiu - powiedział mój nowy znajomy, wstając na równe nogi i przypatrując mi się z góry. Wydawało mi się, że zwracał się do chłopaka, bo po głosie mężczyzną go nie nazwę, który oznajmił, że byłem martwy. - Ten tutaj to twarda sztuka. Widząc jego obrażenia mogę śmiało stwierdzić, że nic poważniejszego oprócz postrzału w ramię mu nie grozi. Gdyby faktycznie umarł, widziałbyś krew, Brandon. Minusy zabierania nowych na takie akcje - domyśliłem się, że wywrócił oczami na swojego towarzysza. - Poza tym jeśli pracodawca do niego strzelił, to śmiało stwierdzę, że chętnie nam pomoże. 


~*~


- Nic z tego - prychnąłem, krzyżując ręce na piersi. Siedziałem w wielkiej sali przesłuchań, na przeciwko mnie znajdował się jakiś gliniarz, a po mojej lewej stronie wielkie okno, za którym najpewniej ktoś stał i przyglądał mi się. 
Normalnie by mnie to nie wkurzało gdyby nie fakt, że nie mogłem dowiedzieć się kim był ten ktoś i dlaczego tam stał, wlepiając we mnie swój wzrok. 
- Harry, Harry - niezbyt łagodny człowiek wstał od stołu i zaczął przechadzać się po pustym pomieszczeniu, wgapiając we mnie z miną mordercy. - Naprawdę nie rozumiesz tego, że tylko dzięki nam nie trafisz za kratki?! - Krzyknął na cały głos, a ja jedynie przewróciłem oczami i wgapiłem się w ścianę przede mną, starając się zignorować tego pacana. 
Nie chciałem prowadzić z nim tej konwersacji. 
- Nie chcesz nam pomóc z namierzeniu przestępców?! - Wrzasnął, uderzając płasko dłonią o stół przede mną. - Chcesz, żeby zagrażali społeczeństwu?!
- Wolno ci się tak na mnie wydzierać, stary? - Zagadnąłem go, patrząc mu prosto w oczy i specjalnie używając przezwiska, aby go rozwścieczyć. - A może zapytamy twoich ziomków zza szyby co o tym myślą, hm?
Mężczyzna zmarszczył na chwilę czoło, ale w końcu odbił się wkurzony od blatu i zaczął niespokojnie przemierzać pomieszczenie, aż w końcu zatrzymał się i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Spędziłeś ponad kurwa dwa miesiące w szpitalu, miałeś trzy operacje, przez dwa tygodnie nie czułeś prawej ręki i nie miałeś nad nią kontroli. Miałeś tyle czasu na przemyślenia, a nie dotarło do ciebie to co właściwe?
Wzruszyłem ramionami. 
- Grałem na konsoli - postanowiłem wytłumaczyć i nawet głupio się uśmiechnąłem, ale ten zajął tylko miejsce na krześle naprzeciwko mnie i wpatrywał się we mnie. 
Błagam, niech go ktoś zabije.
- Wiesz czego od ciebie chcę? - Zapytał, a ja prychnąłem.
- Jasne. Chcesz, żebym wydał swoich kumpli po fachu i wpakował ich do pierdla z gejusami, żeby byli dymani regularnie w każdy wtorek i piątek. 
Facet roześmiał się głupio i odchylił na swoim krześle, a ja zmarszczyłem brwi i wpatrywałem się w niego nic nie rozumiejąc. Blondyn chwilę jeszcze pozostał wpatrzony we mnie jak w obrazek, ale w końcu postanowił przemówić. 
- Zabawne. Chcieli cię zabić - prychnął - nie tylko ciebie - zasznurowałem wargi na myśl o Rose i o tym co zapewne musiała przeżywać przez prawie trzy miesiące z myślą, że nie żyję - a ty nadal twierdzisz, że są twoimi przyjaciółmi. Jak żałosny musisz do tego być, Styles?
Wywróciłem na niego oczami i postanowiłem się nie odzywać, bo czułem, że i tak by wygrał.
- Ja osobiście mam swoją teorię na ten temat, wiesz? - Zagadnął, ściągając na siebie mój wzrok. Spojrzałem na niego tylko z myślą o kolejnym idiotycznym pomyśle, bo nie byłby to jego pierwszy. - Sądzę, że się boisz, Harry. 
Zaśmiałem się cicho i oparłem o swoje krzesło, wpatrując w niego rozbawionym wzrokiem.
- Pierdol, pierdol, ja posłucham - zaśmiałem się, ale on zachował grobową minę co mnie, nie powiem, zdziwiło.
- Boisz się - stwierdził z głupim uśmieszkiem. - Oj, bardzo się boisz. Jesteś przerażony. Nie chcesz, żeby się mścili i znów chcieli cię zabić, co? Boisz się o swoje życie, chłopaczku.
- Nie swoje - szepnąłem cicho, przybierając grobową minę i byłem pewny, że nie usłyszał tego co powiedziałem. 
- Albo chodzi o tę dziewczynę! - Policjant szczęśliwy klasnął w dłonie, kiedy moja mina dała mu potwierdzenie. - Zależy ci na niej i nie chcesz, żeby coś jej się stało! To urocze, ale nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, że nie jest bezpieczna jeśli twoi "kumple" są na wolności. Mamy ją na oku, jest bezpieczna, ale do czasu...
- Znam to wasze 'jest bezpieczna' - warknąłem, nachylając się nad stołem. 
- Więc pomóż nam, wyjdź i sam ją pilnuj - zaproponował facet, uśmiechając się błogo. Miał nade mną przewagę. - Chyba, że też wolisz wylądować za kratkami jak reszta twoich znajomych. Wtedy twoja Rose będzie zdana tylko na siebie. Ty przecież znasz to nasze 'będzie bezpieczna'.
- Co będę miał za to, że ich wydam? - Zapytałem twardo.
- Wolność.
- Wchodzę w to.

środa, 4 listopada 2015

Rozdział 6

- Niestety - mruknęła zmieszana, a później spojrzała na mnie pytająco. - A tak właściwie to skąd ty go znasz?
Kiedy tylko usłyszałam odpowiedź otrzeźwiałam w mgnieniu oka i nawet postanowiłam na moment puścić w niepamięć to, że okropnie cierpiałam przez Harry'ego. Przysięgam, że moje serce kruszyło się na drobne kawałki, a ja nie mogłam nic z tym zrobić.
Czułam się tak straszliwie okropnie. Nigdy sobie nawet nie wyobrażałam takiego bólu, jaki mi wtedy towarzyszył. Czułam się tymbardziej okropnie kiedy zmuszona byłam się ogarnąć, wziąć w garść i zająć się poszukiwaniem Kim i Carl'a. Byłam już tak blisko, że nie mogłam się poddać.
- Mogę porozmawiać z tobą na osobności? - Zapytałam cicho, a ona niepewnie skinęła pomimo, że nie wiedziała kompletnie co się działo.
Zaprosiła mnie na zaplecze i nawet nie kryła się z tym, że upewniła się przed zamknięciem drzwi, że barman będzie ich pilnować i interweniować jeśli coś się stanie. Nie dziwiłam się jej, bo zapewne wyglądało to jakbym była nawiedzona.
Blondynka zatrzasnęła drzwi, a odgłosy z zewnątrz maksymalnie przycichły, więc nie słyszałyśmy prawie niczego. Z westchnieniem odwróciła się do mnie i oparła się wygodnie o drzwi, wciąż uważnie mi się przypatrując.
- Co o nim wiesz? - Zapytała prosto z mostu. - Nikt tak po prostu nie kojarzy zwykłych faktów z jego osobą. Mało ludzi wogóle wie o jego istnieniu. Przypuszczam, że nie jesteś tutaj przypadkiem i na pewno coś wiesz. Mów wszystko.
Dziewczyna w sumie była ode mnie wyższa, ale wtedy wydawała się być kompletnie zagubiona. Wcześniej przy tym wszystkim sprawiała wrażenie wyluzowanej na ten temat, ale nie była taka. Mathew to kłopoty i chyba ona doskonale o tym wiedziała, więc kiedy przyszła jakaś podejrzana dziewczyna, w tym przypadku ja, i tak o łącząc fakty domyśliła się, że ona jest byłą dziewczyną tego faceta, to jednak coś musiało nie grać.
- Mam kłopoty - wjaśniłam szybko i aż złapałam się za głowę, ponieważ nie chciałam, aby to co się działo okazało się prawdą. - Mam straszne kłopoty. Potrzebuję twojej pomocy, błagam.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Co ci zrobił?
- Nie mam bladego pojęcia dlaczego akurat ja - załamałam głos. Już nie dawałam sobie powoli rady z tym wszystkim co spadło na moje barki. - Ja się tylko zakochałam. Harry Styles. Nie oszukuj, że nie znasz.
Emma przez chwilkę analizowała to co jej powiedziałam, a chwilę później sama zorientowała się kim jestem i co tam robiłam. Domyśliła się też kim był chłopak, o którym mówiłam przy barze. Niestety nie dała sobie rady z wypowiedzeniem tych wszystkich myśli, krążących po jej głowie. Dała radę jedynie wskazywać na kilka bliżej nieokreślonych rzeczy.
- To ty byłaś w tej melinie z wyrokiem śmierci? - Zapytała niepewnie, a gdy tylko skinęłam zaczęła się nerwowo poruszać. - O mój Boże! Co on ci zrobił?!
- Odgrywa się na mnie za to, że wszystkich zamknięto - powiedziałam szybko. - Nie mam pojęcia co się dzieje dookoła. Porwał dwójkę moich przyjaciół, nie wiem kompletnie nic o tym czy żyją, czy nie. Chciałam znaleźć coś, cokolwiek, co pozwoliłoby mi go szukać, ale nie wiem kompletnie nic, ale za to ty byłaś jego dziewczyną. Musisz wiedzieć gdzie mógłby przetrzymywać moich przyjaciół. On może ich zabić, błagam, pomóż mi! Oni nie są niczego winni, jeśli ktoś tu zawinił, to ja, a ja nie chcę, żeby odgrywało się to na nich. Nie wiesz gdzie mógłby z nimi być?
Blondynka powoli zjechała po powłoce drewnianych drzwi, a po jej policzku zatoczyła się mała łza, która przejechała przez jego całą długość i skapnęła na podłogę. Emma pociągnęła niezdarnie nosem i spojrzała na mnie.
- Kocham go, wiesz? - Zaśmiała się smutno. - Wiem gdzie może być, ale teraz stawiasz mnie przed ciężką decyzją. Mogę albo uratować niewinnych ludzi albo wydać osobę, którą kocham na pewną śmierć.
- Nie chcę mu nic zrobić - zapewniłam, klękając przed nią.
- Nie kłam - spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła. - Jeśli Styles jest z tobą, to Mathew może pożegnać się z życiem.
- Harry nie zabija.
- Gówno prawda! - Krzyknęła, zrywając się na równe nogi. - Widać, że nie interesował się nigdy tobą, skoro nie wiesz o nim takich rzeczy! To prawda, dowoził świadków, ale nie trzepał z tego takich pieniędzy! Ten chłopak ma na sumieniu wielu ludzi, za których dostawał mnóstwo kasy. Zabijał dla pieniędzy. Nie zawodowo, na boku. Nic o nim nie wiesz, bo jak widać on cię nie kocha! Gdyby kochał wiedziałabyś o tym!
- Więc przez moją nieświadomość masz zamiar pozwolić zginąć tym ludziom?! - Wrzasnęłam, uciszając ją i udając, że wcale nie zabolało mnie to co mi powiedziała, a zabolało i to bardzo. - Przemyśl to i zadzwoń do mnie - wcisnęłam jej w dłoń karteczkę ze sowoim numerem i czym prędzej wyszłam z pomieszczenia, zostawiając ją tam samą z myślami.
Miałam zamiar ostatni raz wycisnąć coś z Sereny, która powinna być pilnowana w mieszkaniu przez Zayn'a.
Szybkim krokiem przemierzałam miejsce swojego pobytu, aż przeszłam obok wejścia do toalet, gdzie przełknęłam głośno ślinę, ale chyba nikt tego nie usłyszał w takim hałasie. Nie chciałam mieć nigdy więcej niczego wspólnego z osobą Harry'ego. Zbyt wiele mi zrobił, za bardzo mnie skrzywdził i przesadził z zabawą moimi uczuciami. Nie wiem za kogo się miał i nie wiem też dlaczego ja pokochałam takiego człowieka.
Był największym błędem mojego życia, bo mnie zniszczył. Tak okropnie mnie zniszczył, że nie potrafiłam przeżyć jednego dnia bez myśli o nim, ale z drugiej strony czułam tak straszliwie okropny ból w piersi gdy tylko oglądałam jego osobę.
Czułam, że się załamuję. Chwilę później głośno zaszlochałam, a łzy były chyba tam gdzie tylko mogły. Wiedziałam, że byłam cała mokra, że się świeciłam, że wyglądałam tak strasznie okropnie, ale nie interesowało mnie to. Ja chciałam po prostu jak najszybciej opuścić miejsce, w którym się znajdowałam, bo nie chciałam przez przypadek wpaść na chłopaka, nie chciałam go nigdy więcej oglądać. Miałam tak bardzo dość tego wszystkiego.
Kiedy tylko dotarłam do drzwi wyjściowych z tego piekła, położyłam dłoń na klamce, ale nie potrafiłam jej nacisnąć. Chciałam, ale byłam tak cholernie słaba i załamana, że siłę miałam tylko na płacz, a ja okropnie chciałam wydostać się z tamtego miejsca.
Bezsilnie podniosłam wzrok i wstrzymałam na chwilę łzy, kiedy zauważyłam jak uśmeichający się błogo Styles wychodził z toalety, zapinając rozporek. To było jak strzał prosto w serce. I jeszcze ten zadowolony uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, kiedy długonoga blondynka, która małoestetycznie poprawiała swoją mini przeszła obok niego, puszczając mu zalotne spojrzenie.
Chciałam umrzeć, czułam się tak okropnie wykorzystana. Takiego bólu jeszcze nikt nigdy nie czuł, to tak jakby coś niszczyło się w środku ciebie. Jakby twoje serce dosłownie pękało. To ból, którego nie da się opisać. W moich oczach na nowo stanęły łzy, ale nie wypuściłam ich, po prostu patrzyłam w ciszy na bruneta, który wodził spojrzeniem po sali, poszukując najpewniej kolejnej zdobyczy.
I wtedy mnie dostrzegł. Jego mina zmieniła się w sekundę tak diametralnie, że nie sposób sobie to wyobrazić.
Ja wciąż patrzyłam na niego i dam słowo, że widział zawiedzenie w moich oczach, ten ból, te wszystkie emocje, które mi wtedy towarzyszyły. Mimo, że nie chciałam, to po moim policzku spłynęła kolejna łza, którą szybko otarłam i odzyskując siły otworzyłam drzwi, a następnie szybko opuściłam to miejsce, bo nie chciałam nigdy w nim być, przysięgam.
Wiedziałam, że pobiegł za mną, więc najszybciej jak tylko potrafiłam, i z płaczem, zaczęłam biec w kierunku samochodu.
Wszystko się waliło.
Chciałabym móc powiedzieć, że byłam niezłamana i nie przejęłam się tym co zrobił. Bardzo bym chciała. Ale kiedy tylko usłyszałam trzask drzwi i byłam pewna, że biegł za mną, rozpłakałam się jeszcze bardziej. Nie chciałam z nim rozmawiać, a on po prostu pobiegł za mną. Nie uratowałby tej sytuacji i doskonale o tym wiedział, ale mimo to postanowił mnie dobić.
Moja droga była okropnie rozmazana przez łzy, które z siebie wylewałam, ale mimo to biegłam, ale coraz to wolniej, bo brakowało mi siły do walki. Każdy kiedyś rezygnuje. Myślę, że zrezygnowałam właśnie wtedy. Dokładnie w momencie, kiedy się potknęłam, tuż przed samochodem i dzięki temu mnie dogonił.
- Rose, błagam - powiedział, odwracając mnie do siebie, a ja nawet nie przejęłam się jego dotykiem. Nie bałam się już tego, że ktoś mnie dotknie, ponieważ zraniono mnie nie tylko w ten sposób tak okropnie mocno.
- Drugi raz, rozumiesz? - Szepnęłam cichutko, patrząc na niego z zawiedzeniem. - Drugi raz mi to robisz. Ja nie wiem dlaczego akurat mnie tak pokarano, że akurat ciebie muszę kochać, ale serdecznie nie chcę. To jakaś twoja tradycja? Zanim zaczniesz komuś ufać musisz go kompletnie zranić? Chcesz mnie zniszczyć, Harry?
- Kochasz mnie? - Zapytał tylko, jakby sparaliżowany.
Czy było to aż tak dziwne?
Kompletnie nie wierzyłam w to, że usłyszał tylko tyle z tego co powiedziałam.
- Niestety.
- Rose, ja...
- Odejdź - rozkazałam stanowczo, a on spojrzał na mnie jak gdybym odebrała mu najważniejszą rzecz w życiu, ale nie był o to zły. - Mam dość. Wolę cierpieć z tęsknoty niż mieć ciebie obok.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że powiedziałam mu prawdopodobnie najgorszą rzecz, jaką usłyszał w życiu.
- Daj mi coś powiedzieć.
- Idź rozmawiać z tą dziwką, którą przed chwilą pieprzyłeś w toalecie! - Wrzasnęłam, rozpłakując się na dobre.
- Rose, błagam. Ja też cię kocham, Rose - starał się przemówić mi mimo płaczu i mojego skomlenia, bo nie chciałam go słuchać.
- Kłamiesz - stwierdziłam cicho. - Gdybyś kochał, powiedziałbyś przynajmniej o ludziach, których zabiłeś, żeby dorobić. Emma jednak nie jest taką suką i chyba wiem dlaczego mi tak powiedziałeś. Jesteś kłamcą, a ona znała prawdę. Powiedziała mi o nich i przy okazji wspomniała, że nigdy mnie nie kochałeś.
- Rossie...
- Nie nazywaj mnie tak! - Wrzasnęłam i wsiadłam czym prędzej do samochodu, a następnie nacisnęłam na gaz, aby zakończyć to co działo sie dookoła mnie.
Jeśli Serena nic nie wie, dam Mathew to co chce. Jeśli on pragnie mojej śmierci, to równie dobrze mogę zabić się sama.
























Nawet nie wyobrażacie sobie jaki miałam przypływ weny xdd
Prawie się popłakałam pisząc ten rozdział
Kocham was <3 

wtorek, 20 października 2015

Rozdział 5

Właściwie nie zdziwiło mnie, że ze względu na to, że wyglądałam jak dziwka z ostrego pornosa wpuszczono mnie do klubu bez kolejki. Oczywiście pociągnęłam za sobą Harry'ego, który uparł się aby zostać moim przydupasem. Wkurzał mnie swoją opiekuńczością, co było dla mnie kompletnie niezrozumiałe ponieważ jeszcze pół roku wcześniej marzyłam o tym aby zależało mu na mnie, a odnosiłam wrażenie, że mu zależało.
Dziwna ja. Przecież nie mogło mu zależeć, zostawił mnie, a to samo w sobie dawało do myślenia, że miał mnie dość. Że nie chciał mnie znać. Że byłam dla niego nikim ważnym. Że się mną bawił. Że...
- Rose?! - Przekrzyczał muzykę, zbliżając się zbyt blisko mnie, a po moim ciele przeszły ciarki. - Muszę się napić!
Zrezygnowana wywróciłam oczami i mając całkowicie wylane na decyzje chłopaka odeszłam na parkiet, aby wtopić się w tłum. Chwilę skakałam wciąż mierząc ludzi w środku wzrokiem, aż w końcu jakiś chłopak nawinął mi się na pole widzenia. Ciągnęła go za koszulę długonoga blondyna ze zgrabnym tyłkiem i krwisto-czerwonymi ustami, a moim zdaniem wybierali się do toalet. Nie trudno było mi rozpoznać w owym chłopaku Harry'ego i z trudem opanowałam emocje, aby nie rozpłakać się w trakcie tańca. Nie zwracając na siebie wielkiej uwagi usiadłam przy barze i chcąc lub nie rozpłakałam się na dobre. Kilku barmanów patrzyło na mnie z politowaniem, pytając od czasu do czasu czy mogliby mi jakoś pomóc, a ja w końcu dla świętego spokoju zamówiłam wódkę. Raczej sporo wódki, bo całą butelkę. I raczej nie dla świętego spokoju, a świętej błogości.
Nawet nie kłopocząc się nalaniem trunku do kieliszka upiłam łyk prosto z gwinta, krzywąc się kiedy alkohol zaczął wypalać mi gardło. Tak to przynajmniej odczułam. Nie należałam do osób, które nadużywały takich... rzeczy. Mogłam o sobie raczej powiedzieć, że byłam w miarę spokojna i nieco kapryśna, może nawet irytująca, ale to zależało do specjalnych okazji.
Nie dla szystkich w końcu marnowałam swój talent bycia idiotką do potęgi, okej? Na przykład dla Kim czasami się powstrzymywałam gdy widziałam, że nie miała nastroju na głupie dogryzki. Albo kiedy miała okres. Wtedy była nie do zniesienia.
Zaśmiałam się na wspomnienie Kim, ale wtedy wrócił do mnie obraz Harry'ego i tamtej szmaty idących do łazienki aby z pewnością nie rozmawiać na temat lektur szkolnych. Chciałam palnąć sobie w głowę i, z racji, że w krwi miałam już troszkę alkoholu, ułożyłam sobie z dłoni udawany pistolecik i zasymulowałam postrzał w głowę. Z racji, że nie widziałam siebie z boku udałam, że mi wyszło (to było kłamstwo). Później z niewiadomych mi powodów zaczęłam się śmiać, ale mój charakter jest bardzo zmylny i szybko powróciłam do płaczu, przy którym, swoją drogą, zostałam.
- Coś się stało? - Zapytał przystojny barman, opierając się o ladę na przeciwko mnie i wgapiając w moją rozmazaną twarz swój morski i hipnotyzujący wzrok.
- Nic - prychnęłam. - Po prostu jestem bipolarną idiotką - mruknęłam z przekąsem, wywracając oczami i śmiało stwierdzam, że ta czynność lepiej wychodzi mi na trzeźwo.
- Czyli jakaś grubsza sprawa - zaśmiał się chłopak, podając mi chusteczki, które wyjął spod lady i skinął na nie. - Śmiało, poczęstuj się. Wierz mi, że rozmazana maskara nie jest zbytnio atrakcyjna - uśmeichając się w podzięce wyjęłam kilka chusteczek i zaczęłam wycierać dokładnie swoją twarz. - A tak serio to co się stało?
- Ech, to nic ważnego - westchnęłam. - Po prostu chłopak, którego kocham nad życie właśnie zniknął w toalecie z jakąś tanią szmatą - mój nowy towarzysz chciał coś powiedzieć, ale wycofał się, ponieważ zabrakło mu najwyraźniej słów. - U mnie to normalka, spokojnie.
- Może nie poszli tam na... to - próbował mnie pocieszyć, ale roześmiałam się mu prosto w twarz.
- Jasne, poszli zagrać sobie w szachy - powiedziałam sarkastycznie. - Jesteś za naiwny. Ja muszę się komuś wygadać! Nie znasz żadnej dziewczyny, która by mnie wysłuchała?! No weeź - przeciągnęłam, mając nadzieję na dodanie nieco dramatu, ale obeszłam się smakiem, ponieważ żałosność tego co powiedziałam dotarła do mnie dopiero po chwili.
- A wiesz, że znam? - Zaśmiał się, drapiąc po karku i zawołał do mnie jakąś Emmę, która ubrana w luźne dresy, bez makijażu i długimi blond włosami związanymi w luźny kucyk stanęła przede mną.
- Co podać? - Zapytała z miłym uśmiechem, a ja jedyne co zrobiłam to taksowanie jej wzrokiem.
- Czy barmanki nie powinny wyglądać jak zdziry? - Wypaliłam, a ona prychnęła na moje słowa.
- Widzę, że pani już coś zamawiała - powiedziała, zerkając na barmana, z którym wcześniej rozmawiałam.
- Tak właściwie to chciała się wyżalić - wtrącił chłopak, a ona spojrzała na mnie pytająco.
- Chłopak, który mi się podoba właśnie bzyka lakąś laskę w toalecie - powiedziałam obojętnie, upijając łyka alkoholu. - Chcę się wypłakać i iść do domu.
- Mój były chłopak w ten sposób rozumiał rozrywkę - powiedziała, uśmiechając się do mnie pocieszająco. - Dla niektórych nie jest to zdrada.
- Czekaj - mruknęłam, przyswajając informacje. - Czy ty chodziłaś z Mathew?






Jest rozdział = jest props 
Nie podoba mi się końcówka, ale nic z nią już nie zrobię
Wracam kiedyś tam 
Kocham was <3 

wtorek, 29 września 2015

Rozdział 4

- Zamęczysz się - stwierdził Harry, chodząc za mną po domu, podczas gdy ja zbierałam najpotrzebniejsze mi rzeczy, gdyż miałam plan pojechania w odwiedziny do byłej dziewczyny Mathew. - Dlaczego to robisz?
- Co takiego? - Zapytałam z wyżutem, zatrzymując się przed drzwiami i odwracając się do chłopaka, ponieważ miałam już serdecznie dość tego, że łaził za mną bez przerwy jakbym miała się nagle wywrócić.
On mi po prostu nie ufał, to było widać i strasznie mnie to bolało. No bo jak on wogóle śmiał wracać po pół roku, podczas gdy ja walczyłam przez ten czas o własne życie, i nagle interesować się mną i tym, czy będzie musiał iść na mój pogrzeb?
- Cały czas jesteś w biegu, nie interesuje cię wogóle to, że ty też powinnaś czasami odpocząć. Wytłumacz mi dlaczego to robisz, do cholery! - Krzyknął, a ja zmrużyłam powieki, ponieważ jak on mógł teraz na mnie krzyczeć i zachowywać się jakby miał na mnie jakikolwiek wpływ i jakby mu zależało?
Cholerny kłamca!
- Och, jasne, że ci wytłumaczę, kochany - powiedziałam przymilnie, zakładając na nogi wysokie szpilki, dzięki którym byłam tego samego wzrostu co on. - Ja nie mam w zanadrzu przywileju odpoczywania przez pieprzone pół roku, bo Kim może w tej chwili umierać! Dlatego!
Poprawiłam swoją nienaturalnie krótką sukienkę i zaciągnęłam na ramię torebkę, żeby później posłać chłopakowi wściekłe spojrzenie i opuścić mieszkanie, głośno trzaskając przy tym drzwiami. Po kilku sekundach usłyszałam kroki na klatce schodowej i po chwili przede mną stanął zdyszany Harry, który nieumiejętnie starał się złapać oddech.
- Bieganie ci nie służy - mruknęłam z przekąsem, wymijając go. - Po co za mną chodzisz?
- Jeśli myślisz, że pozwolę ci samej  jechać w poszukiwaniach czegokolwiek związanego z Mathew, to się grubo mylisz. Będę ci towarzyszył - oznajmił, a mnie coś ścisnęło w latce piersiowej.
- Nie ma mowy - zaoponowałam stanowczo, odwracając się do niego momentalnie. - Robię to dla twojego dobra. Lepiej wróć do mieszkania i na mnie zaczekaj, przecież nic mi nie będzie.
- Żartujesz sobie ze mnie? - Oburzył się. - Jeśli Mathew cię znajdzie, czeka cię...
- Szybka kulka w głowę - zakończyłam, a on spojrzał na mnie zaskoczony. - Wiem. A teraz zapytaj sam siebie jak skończysz ty, jeżeli on dowie się, że żyjesz. Obedrze ze skóry, podpali, utopi, możliwości jest wiele i każda niestety bardzo bolesna. Ja skończę szybko, ty nie. I dlatego pojadę sama - wyjaśniłam, wymieniając szybko na palcach możliwości śmierci chłopaka.
On zmrużył na mnie oczy i wypuścił głośno powietrze, przez co wywróciłam oczami, bo nie wiem dlaczego, ale mnie to zdenerwowało. Odwróciłam się od niego i ruszyłam na parking, kilka razy o mało się nie wywracając przez swoje niby idealne buty. W międzyczasie sprawdziłam w torebce czy na pewno mam dokumenty i prawo jazdy przy sobie, a kiedy stwierdziłam, że tak, z uśmiechem podniosłam głowę i mało nie dostałam zawału, widząc przed sobą loczka. Skończyło się jedynie na tym, że głośno wrzasnęłam i upadłam na jego klatkę piersiową, na co on podniósł mnie zirytowany do pionu.
- Przestań się tak skradać, do cholery! - Uniosłam głos, oburzona i zaczęłam nerwowo wymachiwać rękami na wszystkie strony, ponieważ nie byłam do końca pewna tego jak powinnam się zachować w takiej sytuacji.
- Wybacz, ale zagłuszyło mnie klikanie twoich butów o chodnik - zaśmiał się, a ja niczym obrażone dziecko zrobiłam głupią minę, która powinna wyrażać moje oburzenie, i skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Poza tym wyraźnie powiedziałam ci, że nie pojedziesz ze mną, więc nie mam bladego pojęcia dlaczego nie uprzykrzasz życia komukolwiek innemu - mruknęłam, wymijając go i wsiadając do samochodu, ponieważ stał tuż obok.
Chłopak zdenerwowany wywrócił oczami i zatrzymał drzwi od strony kierowcy, hamując mi odjazd, bo bałam się ruszyć z nim przyklejonym do drzwi. Westchnęłam zmęczona i przetarłam powieki.
Serio nie miałam siły na przekomażanie się z nim.
- Rossie - zaczął, a ja spojrzałam na niego wrednie.
- Dla ciebie Rose - warknęłam. - Serio nie mam ani czasu ani ochoty na opierdalanie się, tłumacząc ci, że nie możesz ze mną pojechać ze względu na chociażby twoje bezpieczeństwo, Harry.
- Nie rozumiem dlaczego moje bezpieczeństwo cię aż tak interesuje, szczerze mówiąc. Cały czas traktujesz mnie jak ścierę, poniżasz mnie i mi nie ufasz, więc co cię obchodzi co się ze mną stanie?
Czując smak przegranej wbiłam się w siedzenie i tępo patrzyłam przed siebie, czując na sobie jego wzrok. Wiedziałam, że wygrał tę minimalną potyczkę, a ja serio nie chciałam tego przyznawać, ale stwiając opór przegrana byłaby jeszcze gorsza.
- Po prostu mnie to obchodzi - fuknęłam. - Odejdź. Śpieszę się.
Chłopak posłał mi tryumfalny uśmieszek, na co zacisnęłam mocniej wargi.
- A poza tym nie ubierasz się w taki wyzywający sposób na codzień - zauważył, lustrując uważnie moje nogi, a później bez skrępowania oblizał seksownie wargi.
- Ugh - jęknęłam. - Ale z ciebie dupek.
Chciałam zatrzasnąć drzwi, nie zwracając uwagi na to, czy złamię mu palec czy coś innego, ale przerwał mi:
- Nie, poczekaj! - Wywracając oczami zatrzymałam drzwi i spojrzałam na niego wyczekująco. - Tak właściwie to gdzie ty jedziesz?
- Dziewczyna jest barmanką - powiedziałam, wzdychając. - I aktualnie znajduje się w pracy, więc jadę do klubu, żeby poprosić ją na słówko.
On przez chwilę coś analizował, a gdy doszedł do niego sens moich słów, szybko krzyknął:
- Nie! Czy ty wiesz, dziewczyno, ile w takich miejscach jest gwałcicieli?!
- Nie jadę tam pić ani seksić się z nieznajomymi, okej? - Jęknęłam zrezygnowana. - Chcę pogadać, doszło do ciebie? Po - ga - dać. Za to nie zabijają, idioto.
- Dobra, a więc jadę z tobą - oznajmił z uśmiechem i wsiadł szybko na miejsce pasażera.
Spojrzałam na niego jak na frajera z zespołem downa, ale skomentował to tylko w ten sposób:
- No co? Nie jadę tam, żeby dać się zabić. Chcę tylko popatrzeć jak rozmawiasz z byłą Mathew, czaisz? Po - pa - trzeć. Za to nie zabijają, Rose.
- Ugh! - Warknęłam, naciskając na gaz.



Wiem, że długo nie było, a ten jest krótki, ale w szkole mam straszny zapieprz. 
Jeszcze do tego testy IBK mnie zabiły, bo totalnie obałam chemię i WOS. Super, nie?
Przepraszam, ale mam dość nauki na ten semestr, a na dodatek jeszcze w tym tygodniu czeka mnie kartkówka i dyktando z polskiego i kartkówka z historii.
Niech mnie ktoś zabije ;-;
postaram się dodawać częściej, ale nic nie obiecuję 
Kocham was <3 
P.S. jest tu jeszcze ktoś?

niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 3

Nie widziałam go przez dwa dni. Odszedł wtedy, kiedy najbardziej był mi potrzebny. Zniknął zaraz po tym, jak mocno zacisnął powieki i nawet na mnie nie patrząc opuścił salę szpitalną. Więcej nie wrócił w tamto miejsce.
Wypuszczono mnie dwa dni potem. Spakowałam się, uważnie pilnując, by nikt mnie nie dotknął, byłam krucha. Każdy dotyk, nie ważne gdzie, powodował przerażenie i zanik świadomości. To wszystko było okropne. Niall nadal starał się mnie przytulać, ale zawsze uciekałam w obawie, że chce mnie skrzywdzić.
Tamtego dnia spakowałam się i razem z Louis'em, który miał przy mnie wartę, (tak, był moim gorylem) wyszłam ze szpitala. Pod budynkiem czekał nasz wóz, a przed nim zebrali się wszyscy, w tym też on. Patrzył prosto w moje oczy, jakby nikogo nie było. To spojrzenie, nie wiem dlaczego, wydało mi się być dosyć intymne. I trochę przerażające.
Brook rzuciła się na mnie, ściskając mnie, a ja, żeby nie wybuchnąć płaczem na ten gest, mocno ścisnęłam powieki, przygotowując się na ból. Stałam tak chwilę i nawet nie zdałam sobie sprawy z tego, że siostra dawno mnie puściła i każdy wpatrywał się we mnie pytająco i być może troskliwie. Powoli otworzyłam oczy i pierwszą osoba, którą zauważyłam, był Harry. Stał ze ściśniętą szczęką, tępo wpatrując się we mnie. Kiedy przez chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy, odbił się od samochodu, o który się opierał i wszedł do środka, głośno trzaskając drzwiami. Na sam dźwięk podskoczyłam.
- Rose? - Usłyszałam głos Zayn'a, osoby, która, tak samo jak Harry, mnie oszukała. - Jedziemy?

Kim lekko podskoczyła w miejscu i pobiegła prosto na łóżko, na które wskoczyła i zatopiła się w pościeli, mrucząc z rozkoszy.
- Te autobusy są okropnie niewygodne - mlasnęła swoimi pełnymi ustami, otwierając oczy i patrząc uważnie na to, jak ja powoli odkładam swoją torbę obok łóżka na przeciwko i  następnie zajmuję na nim miejsce. - Jedyne, na co mam teraz ochotę, to sen.
Westchnęłam i skrzyżowałam nogi, układając je na miękkim materacu swojego łóżka. Właściwie to nie dziwiłam się jej, bo mi także powieki same opadały. Nie rozumiałam sensu jazdy przez cztery godziny, by następnie zwiedzać przez resztę dnia miasto. Tak - wycieczka szkolna.
- Kim? - Zagadnęłam, kiedy dostrzegłam, że dziewczyna powoli zasypia. Nie zareagowała, więc postanowiłam powiedzieć coś, co trapiło mnie od dłuższego czasu. - Mój ojciec zdradza mamę.
Brunetka natychmiast otworzyła szeroko oczy i podniosła się do pozycji siedzącej, uważnie wpatrując się we mnie swoimi jasnymi, błękitnymi oczami. Chyba nie wiedziała, czy powiedziałam to tylko po to, by przytrzymać ją przy świadomości. 
- Serio mówisz, czy się ze mnie nabijasz? - Upewniła się tylko, unosząc jedną brew do góry.
- Wiesz, super - fuknęłam. - Jeszcze mi nie wierzysz, tak? Jesteśmy przyjaciółkami od siedmiu lat, ale mi nie ufasz, kiedy mówię, że mój ojciec pieprzy obce kobiety?
- Nie - zaoponowała stanowczo. - Jasne, że ci wierzę, ale po prostu twój tata zawsze wydawał się być takim miłym facetem... Wow, nie zazdroszczę ci.
Spojrzałam na nią zaszklonymi oczami  i schowałam twarz w dłoniach, cicho pochlipując. 
- Moja rodzina się rozpadnie, wiem to.
Poczułam tylko jej ramiona wokół siebie i muszę przyznać, że to pomogło. Po prostu siedziałyśmy w miejscu, obejmując się przez nieokreśloną ilość czasu. 

- Tak - otrzepałam się, spoglądając na byłego przyjaciela wrogo. - Jedziemy. Kim sama się nie uwolni.

***

Atmosfera była napięta. Wszyscy zgromadzeni w salonie starali się jakoś namierzyć miejsce, w którym mógł przebywać Mathew wraz z Kim oraz Carl'em. Pomimo, że ja oraz Niall, który dalej nie czuł się najlepiej z powodu postrzału, byliśmy nieco osłabieni, także chcieliśmy pomóc.
Całą akcję poszukiwawczą nieco utrudniało to, że nerwowo reagowałam na każdy możliwy dotyk, rozklejałam się, byłam niczym tykająca bomba. Nigdy nie wiadome było kiedy wybuchnę.
Brook nałogowo klepała mnie po plechach, sprawiając, że pod jej dotykiem jedynie napinałam mięśnie z obawy niebezpieczeństwa. Nie myślałam trzeźwo wtedy, kiedy miałam do czynienia z tym jednym zmysłem.
Niall starał się wyszukać coś w internecie, co powiedziałoby nam o miejscach, które lubił Mathew. Nie wiem dlaczego wszyscy uważali, że w pobliżu jakiejkolwiek drogiej sercu rzeczy on chciałby zabić człowieka. Dla mnie nie miało to sensu, więc po prostu uznałam, że należy dowiedzieć się gdzie mężczyzna bywał przed odsiadką najczęściej, bo być może planował coś podobnego od dawna. Właściwie moje rozumowanie również nie miało sensu i najchętniej dosiadłabym się do Liam'a, który uznał, iż po prostu dowiemy się od samego Mathew o tym gdzie i kiedy odegra się to wspaniałe przedstawienie. No bo w końcu nie chciał Carl'a ani Kim, on chciał mnie i nawet wątpiłam w to, że cokolwiek im zrobi zanim ja sama nie zaszczycę go swoją obecnością. Oni byli przynętą. Mieli mnie ściągnąć, a ja zapewne miałam wybrać ich cierpienie lub moje. Nie trudno domyślić się, że wstępnie zrobiłabym wszystko, byleby tylko moim bliskim nic się nie stało.
Nawet nie chciałam myśleć o losie Harry'ego, gdyby ten psychol dowiedział się o tym, że on nadal żyje. Wtedy ja poszłabym w odstawkę, ale najpewniej Styles umarłby w wielkim cierpieniu. Wciąż w końcu miałam nadzieję na to, że moja osoba oberwałaby kulkę pomiędzy oczy, bo właściwie nic wielkiego nie zrobiłam. Harry zdecydowanie był wrogiem dla syna swojego byłego szefa, więc jego czekał o wiele gorszy los niż mnie. Ja jednak chciałam go chronić. Kochałam go i nie pozwoliłabym nigdy na to, by cokolwiek mu się stało. Nie po tym, jak przeżyłam jego niby śmierć. Doskonale wiedziałam o tym jaki ból przyniósł za sobą reszcie przyjaciół i, nie wspominając o sobie, zrobiłabym to chociażby dla nich.
Jak na złość w internecie były wielkie pustki, jedno oklepane zero. No bo niby skąd inni ludzie mieliby wiedzieć o tym gdzie on sobie łaził i przebywał? Było tam tylko o jego dziewczynie, która swoją drogą rzuciła go jakiś czas wcześniej. Postanowiłam, że odwiedzę ją, gdybym niczego innego nie znalazła. Nie chciałam zaprzestawać poszukiwań Kim, ale byłam wykończona psychicznie i fizycznie. Moje powieki opadały, a ja ledwo co potrafiłam je znów podnieść.
W końcu zrezygnowana odłożyłam laptopa na stolik i mocno nim trzasnęłam, na co niechcący zwołałam wzrok wszystkich, dosłownie wszystkich. Nawet jego.
- To nic nie da - jęknęłam, spoglądając na Liam'a. - Chyba masz rację. Przecież on liczy na wielkie show na oczach wszystkich, więc raczej sam nam powie gdzie jest i moim zdaniem będzie to miejsce publiczne.
- Ale - blondyn, siedzący na krzesełku przed drugim laptopem zaczął stawiać opór, a ja serio nie chciałam wtedy tego słuchać.
- Niall, dobrze - stęknęłam. - Pomyśl o tym w ten sposób: czy chciałbyś zabić kogoś w miejscu w stosunku do którego masz wielkie sentymenty?
Chłopak zamknął buzię i z naburmuszoną miną ponownie wgapił się w ekran, jak gdyby nie usłyszał moich słów, albo po prostu je olał.
Schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam powoli masować skronie. Nie chciałam spać, ale byłam na nogach ponad dobę i ja jako jedyna jeszcze nie zaznałam snu. Wiedziałam jednak, że mój stan należał do tych, których się łatwo nie pozbywa i nawet gdybym chciała, to nie dałabym rady odpocząć. Pozostała mi więc gorąca kawa, która i tak nie dawałaby po sobie śladów po niecałej godzinie. To, co się ze mną działo było po prostu okropne, co się oszukiwać.
Powoli wstałam i ruszyłam w stronę kuchni, a osoby, które nadal były uparcie wpatrzone we mnie niczym w obrazek, westchnęły ciężko. Każdy doskonale wiedział o moich zamiarach.
- Kochanie - przemówiła Brook, którą nagle zobaczyłam obok siebie, więc cofnęłam się wystraszona. - Wszyscy wiemy, że chcesz pomóc i szanujemy to, ale siedem kaw w ciągu dnia? To serio jest niezdrowe. Zatrujesz się nam i wtedy nie będzie z ciebie pożytku. Prześpij się, odpocznij, a wtedy zrobisz więcej, bo twoja wydajność wzrośnie, co ty na to?
- Wal się - bąknęłam, wymijając ją i wchodząc do pomieszczenia z życiodajnym napojem. - Nie musisz mi przypominać, że jestem bezużyteczna.
Brooklyn dała sobie wtedy spokój i odeszła, siadając obok Lou, który oglądał wiadomości ze swojego stałego miejsca na kanapie. Poprawiłam więc swoją workowatą bluzę, którą najprawdopodobniej ukradłam Niall'owi i oparłam się o blat, starając się nie zasnąć w oczekiwaniu na kawę.
W międzyczasie, podczas gdy ja walczyłam z własnymi powiekami, do pomieszczenia wtargnął jakiś nieproszony osobnik, który uważnie mi się przyglądał. Z samego nieprzyjemnego uczucia rozpoznałam, że był to Hazz, ale nie zareagowałam na jego obecność wybuchowo tylko i wyłącznie ze swojego zmęczenia. Ja po prostu umierałam w tamtej chwili i chyba logiczne było, że nie będę przejmować się tym, kto jest w tym samym pomieszczeniu. Tymbardziej, że pomieszczenie było spore.
- Słabo wyglądasz - powiedział tym swoim zachrypniętym głosem, na co ja automatycznie podniosłam szybko głowę i pomimo, że nie chciałam, odwróciłam się do niego przodem, krzyżując ręce na piersi.
Nadal byłam wykończona, ale nie chciałam okazywać tego przy nim.
- Podarta koszula, nieumyte włosy, rumieńce na policzkach, zmarszczki pod oczami, spodnie niczym spod śmietnika, dziwne buty - wymieniałam od niechcenia, patrząc na chłopaka z udawanym obrzydzeniem. - Ale to wciąż ja wyglądam słabo.
Kąciki ust bruneta uniosły się nieznacznie w górę, ale zignorowałam ten wredny uśmieszek, na co chłopak postanowił spoważnieć.
- Rose, ja naprawdę...
- Odejdziesz - powiedziałam, zamykając oczy i okej, wyglądało to prawie jak gdybym była zmęczona, ale ja po prostu nie mogłam patrzeć mu wtedy w te idealne tęczówki.
- Co? Jak to?
- Odejdziesz, Harry - powiedziałam, wzruszając ramionami i odwracając się do ekspresu, by nalać sobie picia, które było gotowe. - Zaraz po tym jak uwolnimy Kim i Carl'a.
Spojrzałam na niego od niechcenia i dostrzegłam tylko złość wpływającą na jego twarz.
- Serio? Tylko po to tutaj jestem? - Zapytał z kpiną, a ja odwróciłam się do niego, ściskając w dłoni kubek z parującą jeszcze cieczą.
- Właściwie - zamyśliłam się, upijając łyk - to tak.
Prychnął.
- Kłamiesz.
Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek. Czy on faktycznie chciał się w to bawić? Czy faktycznie mało mu było nieczułości z mojej strony? Ja naprawdę zgubiłam siebie i byłam w stanie robić z siebie idiotkę, byleby tylko nie patrzeć więcej na jego idealną twarz.
- Spójrz na mnie - rozkazałam, odkładając delikatnie kubek na blat, znajdujący się za mną. - Uważnie teraz słuchaj. Wszystko, czego potrzebuję, przynajmniej od ciebie, to twoja pomoc. Nic więcej. Znaleźć moich przyjaciół i tyle. Nie ufam ci, nie wiem, co jesteś jeszcze w stanie zrobić i chyba nie chcę wiedzieć. Szczerze mówiąc - przerażasz mnie. Ty, twoje zachowanie, to, co dzieje się dookoła ciebie. Najlepiej dla mnie byłoby chyba gdybyś zniknął.
- I właśnie dlatego nie było mnie przez te jebane pół roku! - Krzyknął, uderzając z głośnym łoskotem o szafki kuchenne, a następnie podszedł do mnie, opierając swoje ręce po obu stronach mojej talii. Jego gorący oddech obijał się o moją szyję i na samo uczucie gorąca zamarłam, spodziewając się najgorszego. On nic nie zrobił, być może nawet tego nie zauważył. Zanim się zorientowałam, moje ciało zaczęło się trząść. To wszystko było dla mnie jak tortury, bo czekałam na szybki koniec, a on przeciągał się niemiłosiernie. Po moim poliku zatoczyła się mała łza, a ja, opanowując na chwilę swój organizm, otworzyłam oczy, by napotkać świecące tęczówki Harry'ego. Jego twarz była blisko, ale on nie chciał przekraczać pewnej granicy, w moim przypadku granicy dotyku.
- Dlaczego z tym nie walczysz? - Zapytał, odsuwając się i wracając na swoje poprzednie miejsce. Musiał wiedzieć o tym, że nie mam zamiaru odpowiadać. - Słabo wyglądasz, bo jesteś słaba, Rose.
Odszedł, pozostawiając mnie kompletnie samą. Nie tylko w pomieszczeniu. Czułam się przez niego skrajnie samotna.
I miał rację.
Byłam słaba.
Nie raz już to udowadniałam i nie byłam w stanie zaprzeczyć, ani się zmienić.

~*~

Nadal zmęczona opadłam na siedzenie obok Liam'a. Nie miałam siły jeździć po mieście w poszukiwaniach byłej Mathew, ale obiecałam sobie, że odwiedzę ją w najbliższym czasie. Wtedy miałam po prostu chęć posiedzieć i pogapić się na ścianę.
- Brook ma rację - odezwał się cicho chłopak, spoglądając na mnie kątem oka. - Powinnaś odpocząć, bo nam tutaj zaraz wykitujesz.
Wypuściłam z siebie powoli powietrze.
Miał rację.
Naprawdę powinnam odpocząć, zregenerować siły i w końcu przestać walczyć z powiekami. Tylko, że naprawdę ciężkie było wyciszenie się, a co dopiero próba snu. Co innego szpital - tam była ochrona i miałam to niezbędne poczucie bezpieczeństwa, którego wtedy zabrakło.
Chciałam móc pzytulić się do Kim, zamienić z nią słowo, ale jej nie było. Prawdopodobnie była katowana przez kompletnego psychola, który pragnął mojej głowy na półce z trofeami.
To wszystko było nie fair.
- A może stanę na straży twojego snu, co? - Zaśmiał się mój towarzysz, posyłając mi zawadiacki uśmieszek i unosząc zabawnie brwi, na co prychnęłam i szczerze się uśmiechnęłam.
- O ile przyniesiesz mi misia, do którego będę mogła się przytulić - zagroziłam mu palcem wskazującym, na co wydął dolną wargę i zrobił wielkie oczy.
- To będzie problem - szepnął mi na ucho, na co zadrżałam, ale starałam się opanować i jakimś cudem wymusiłam przyjazny uśmiech. - Ale jeśli chcesz, ja mogę zostać taką wielką, mięciutką przytulanką.
Spojrzałam na niego wystraszona, ale on uśmiechnął się do mnie pocieszająco i zachęcająco zarazem, więc niepewnie oparłam głowę na jego ramieniu, na co nieprzyjemny prąd przebiegł przez moje ciało. Miałam ochotę się cofnąć i nigdy więcej nie próbować podobnych rzeczy, ale serio chciałam przezwyciężyć swoje lęki i, mocno zaciskając powieki, objęłam Liam'a w pasie, wyciągając nogi na pozostałości długiej kanapy, na której siedzieiliśmy.
- Ale pilnuj mnie - mruknęłam sennie i zanim udałam się do magicznej krainy Morfeusza, poczułam tylko jak całuje mnie w czoło i gładzi po włosach.



Nie wiem dlaczego taki krótki! 
Pisałam dwa tygodnie! Przysięgam!
Kocham was <3

środa, 29 lipca 2015

Rozdział 2

- Chodź, chodź!- Zawołała mnie przyjaciółka, zabawnie machając rękami. Chwilę potem odwróciła się i zgrabnie pobiegła przed siebie w zupełnie mi nieznanym kierunku.
Chwilę potem odwróciła się i zażenowana, ale z uśmiechem znów nakazała mi iść za sobą na niewielkie wzgórze, przed którym stałyśmy. 
Moje ramiona otulał lekki, ciepły i przyjemny, wiosenny wietrzyk. Bawił się moimi ciemnymi włosami, wywołując tym na mojej skórze delikatne ciarki i o dziwo, podobało mi się to. Powolnie stąpałam po niesamowicie zielonej trawie, idąc w kierunku Kim, która wciąż radośnie szczerzyła do mnie swoje śnieżnobiałe zęby. W pewnym momencie, podczas wspinania się pod górę, wiatr zrzucił mi z głowy mój żółty kapelusik, rozplątując przy tym kucyka n

a mojej głowie. Czarne kosmyki moich włosów wydostały się na wolność i łaskotały moją twarz, wywołując tym uśmiech nie tylko u mnie, ale i u brunetki, stojącej na wzgórzu. 
- Rose - zawołała, zwracając tym moją uwagę.
Stała tam, wyglądała jak anioł. Jej zwiewna, jasno niebieska sukienka powiewała na wietrze, plątając się o jej idealne nogi. Na głowie miała wielki kapelusz w stylu lat 40 tego samego koloru, który przysłaniał jej zgrabną głowę. Widziałam przez niego tylko jej jedno oko, ale promienny uśmiech, jakim mnie obdarzała, sprawił, że na chwilę straciłam zmysły. Zaczęłam zastanawiać się, jak to możliwe, że tak piękna istota nazywana jest moją najlepszą przyjaciółką? Jak to możliwe, że Louis odtrącił ją pomimo tego piękna, mądrości i osobowości?
Kim Sanderson, moja najlepsza przyjaciółka i zarazem jedna z najpiękniejszych istot na Ziemi była ideałem. Zgrabna, zabawna, mądra, a na dodatek ze wspaniałą osobowością. Co prawda, była trochę irytująca, ale kto na tym złym świecie nie miał wad?
- Chodź - znów pomachała do mnie ręką, uśmiechając się przy tym szczerze. Jej brązowe włosy przykryły jej twarz, więc radośnie odgarnęła niesforne kosmyki i znów spojrzała w moją stronę, a ja poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku.- Spóźnisz się. 
Niezgrabnie wspięłam się obok niej. Oczywiście pod koniec tej czynności musiała mi pomóc się wdrapać, ale stanęłam obok o własnych nogach i wyszczerzyłam się do niej. 
- Gdzie?- Zapytałam, przekrzywiając głowę w prawo i mrużąc powieki, ponieważ światło słonecznie nieprzyjemnie raziło w oczy. 
- Na powrót do rzeczywistości - odparła, przytulając mnie.- Inni też cię potrzebują, Rossie. Oddam im cię, jeśli chcesz. 
- Nie wiem, czy chcę - westchnęłam cicho, patrząc na nią.- Tam jest mnóstwo zła i wszystko na ogół umiera po jakimś czasie. Ja mogę być tutaj, z tobą. 
- Ja także jestem tam, w realu - odparła, a ten piękny uśmiech nie schodził jej z twarzy.- Poza tym, w rzeczywistości ktoś na ciebie czeka. Nie mogę cię powstrzymywać od powrotu, nie należysz tutaj, a tam. Wciąż żyjesz, Rose. Ja jestem wytworem twojej wyobraźni. Nie ma mnie na prawdę, nie jestem prawdziwą Kim. Ona jest gdzieś tam, czeka na ciebie. Tak samo jak Carl, Brook, Louis i inni. A przede wszystkim on na ciebie czeka. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałby, żebyś wrociła do niego cała i zdrowa. 
- Kto?
- Harry. Zależy mu. Na tobie. Na waszej przyjaźni. Na twojej miłości. Daj mu szansę, jestem pewna, że jej nie zmarnuje ponownie. 
Niepewnie spojrzałam na nieistniejącą nie-Kim dziewczynę, choć w jakimś sensie nią była. Nieśmiało skinęłam głową, a ona w przedziwny sposób rozpłynęła się w powietrzu. Pozostało po niej jedynie grzejące okropnie słońce, od którego bolały mnie oczy. Niechętnie uniosłam powieki i zdziwiłam się, kiedy nie zobaczyłam niczego ze świata, w którym wcześniej byłam.  

Biel. Widziałam białe ściany i wszystko inne. Obok mojego łóżka skuleni byli wszyscy z moich byłych przyjaciół, poza Zayn'em i Louis'em. Oni zapewne pilnowali Sereny, której także nie dostrzegłam w niewielkim tłumie zgromadzonych przy moim łóżku.
Ufać mogłam tylko Brooklyn. Ona zawsze była przy mnie, była moją siostrą, a ja kochałam ją, tak samo, jak ona mnie. Wiedziałam, że także nie była świadoma kłamstw innych zgromadzonych. Kiedy dostrzegła, że się obudziłam, szybko podeszła do mnie, choć fotel, na którym siedziała znajdował się po drugiej stronie sali szpitalnej.
Oh, a więc byłam w szpitalu.
Siostra szybko uklękła na krzesełku po mojej prawej stronie i złapała moją dłoń, o mały włos się nie rozpłakując.
- Co się stało?- Zapytałam cicho, bo dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z mojego zmęczenia.
Chcąc, nie chcąc, spojrzałam w stronę okna i zobaczyłam, że na dworze było ciemno. Zmarszczyłam lekko nos, nie rozumiejąc dlaczego, skoro jeszcze wcześniej był ranek. Chwilę potem dostrzegłam zegar, który wskazywał kilka minut po północy.
- Przespałaś trzy dni - wyjaśniła Brook, tuląc do siebie moją dłoń.- Wszyscy baliśmy się, że się już nie obudzisz. Straciłaś dużo krwi...
Odruchowo spojrzałam na swój zabandażowany brzuch i zmarszczyłam czoło. Ciężko było mi sobie przypomnieć skąd bandaż się tam wziął. Zapewne odkażono mi ranę i pewnie spędziłabym w szpitalu trochę czasu, aż nie poczułabym się lepiej.
Zaraz. 'Wszyscy' bailiśmy się? Nie ma żdnych wszystkich, przecież ja ich nie obchodziłam. Skąd niby pomysł na to, że ich także martwił mój stan zdrowia? To tylko śmieszne, lub smutne, sama nie wiem.
Kiedy chciałam poprawić sobie lecące mi na twarz włosy, moja lewa ręka utkwiła w miejscu, więc nerwowo na nią spojrzałam. Zastygłam w bezruchu, widząc śpiącego Harry'ego, którego dłoń i palce splecione były z moimi. Dlaczego ten człowiek zawsze robił rzeczy, które bolały najbardziej? Dziwne było czuć jego ciepło, patrzeć na spokojną twarz.
Łzy podeszły mi do oczu i wykrzywiłam twarz w grymasie mówiącym 'rozpłaczę się'. Gorączkowo zabrałam rękę, nie budząc go przy tym. Drżącą dłonią poprawiłam włosy, które w efekcie tego czynu jeszcze bardziej zakryły mi pole widzenia. Zbyt bardzo byłam rozkojarzona, by móc zrobić coś dobrze. Zdenerwowana spojrzałam na siostrę, która obserwowała moje poczynania z niewielkim zdziwieniem.
- Mówiłam, że cię skrzywdzi - westchnęła.- Chciałam go wyrzucić, ale chyba najbardziej ze wszystkich zależało mu na pozostaniu i czuwaniu przy tobie. Dalej nie wierzę w to, że jest aż takim dupkiem, żeby zostawić i wrócić po pół roku. Oczywiście niby ma tam swoje wyjaśnienia, ale dalej jest na mojej czarnej liście... I jak widać, twojej także.
Wystraszona skierowałam swój wzrok na śpiącego słodko chłopaka.
- Nie chcę go więcej widzieć - zaskomlałam.- To za bardzo boli - Brook objęła mnie, chowając szczelnie w swoich ramionach, a ja zaczęłam cicho łkać w jej koszulkę. Siostra gładziła mnie po plecach, starając się uspokoić moje nerwy.- Chciałabym mu kazać się wynosić stąd i z mojego życia, ale nie mogę...
- Za bardzo go kochasz?- Zapytała, posyłając mi lekko smutny uśmiech.
- Nie - zaprzeczyłam.- Chcę znaleźć Kim,  ma swoje jedyne nadzieje we mnie i tych wszystkich debilach. Boję się o nią. Boję się, że coś jej się stało. A Harry ma mi pomóc, on chyba jest najbardziej przydatny.
Mój rozdygotany wzrok skierowałam na Harry'ego, który powoli zaczął się wybudzać. Leniwie przetarł swoje oczy i rozejrzał się po sali. Nie zauważył, że nie spałam, ale dostrzegł, że nie trzyma już mojej dłoni, która w tamtej chwili leżała spokojnie obok niego. Złapał ją delikatnie w swoją rękę, a mnie przeszły dreszcze. Znów splótł nasze palce razem, ale zabrałam dłoń, sprawiając, że zmierzył się z moim wystraszonym spojrzeniem.
- O mój Boże - powiedział szczęśliwy i poderwał się z miejsca, by móc zrobić cokolwiek, był zadowolony.- Rose, jak ja się o ciebie bałem.
- O-odsuń s-się - nakazałam drżącym głosem, bo bałam się sama nie wiem czego.
On po prostu wrócił i oczekiwał, że przyjmę go z otwartymi ramionami.
- Jak się czujesz?- Zignorował mój nakaz i pszysiadł bliżej mojej twarzy, w jego oczach tańczyły zadowolone iskierki i oh, jak ja go kochałam.
- Odsuń się, proszę - powiedziałam zmęczonym głosem.
Zobaczyłam jak bardzo był zawiedziony. Chciał wszystko naprawić, a ja go pozbawiłam na to jakiejkolwiek szansy. Skinął tylko głową powoli, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał, a potem wstał i odszedł kilka kroków, budząc przy tym resztę.
- To ja pójdę po lekarza - oznajmił, nie patrząc na mnie, a jedynie spuszczając zraniony wzrok. Zaraz potem, potykając się o leżącego na ziemi Niall'a, odszedł do drzwi i zniknął za ich ciemną, drewnianą powłoką.
Obudził przez to blondyna, który nawet nie przejął się tym, a widząc mój zbłąkany wzrok, zerwał się na równe nogi i dosłownie wskoczył mi na łóżko szpitalne, miażdżąc mi nogi. Zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku, a ja otępiała nie poruszyłam się, czując jego ciepło. Brakowało mi go, zdecydowanie, ale bałam się tego, że on mnie zawiedzie, że znów sprawi, że będę cierpieć. Jak oni wszyscy, którzy zebrali się w koło mojego łóżka.
Moje życie popadło w ruinę dopiero wtedy, kiedy wszystko, czego potrzebowałam i pragnęłam, odzyskałam. Bo prawdą było, że pomimo posiadania tego nadal, ja nie byłam w stanie zaufać nikomu z osób, które wcześniej darzyłam wielkim uczuciem, nie licząc Brooklyn. Byłam zawiedziona, bo odzyskałam Harry'ego, ale wcześniej umierałam powoli w towarzystwie osób, które doskonale wiedziały o tym, że on żyje. Zostałam skrzywdzona tak okrutnie, że ciężko było mi nawet oddychać i zachwycałam się na pozór normalnymi rzeczami, błahostkami. Czy ktoś z normalnym życiem zachowywał się tak, jak ja? Oczywiście, że nie.
- Niall - szepnęłam, ale on nadal trzymał mnie w swoich ramionach.- Niall - lekko poprawiłam się w jego uścisku, a on wtedy na mnie spojrzał i jejku, był tak bardzo zraniony.
- Przepraszam - westchnął, jakby miał się zaraz rozpłakać.
- Nie o to chodzi - wywróciłam oczami i spojrzałam na swoje nogi.- Zaraz złamiesz mi jakąś z kości, ułomny człowieku.
Słysząc to, chłopak zerwał się na równe nogi, co oznaczało, że po prostu stał na moim szpitalnym łóżku. Opadł na miejsce obok mnie i objął mnie ramieniem.
- Możemy ci to wszystko wyjaśnić - powiedział Liam, zwracając tym moją uwagę.
Widziałam, jak bardzo oni wszyscy chcieli, bym nie osądzała ich o rzeczy, których możliwe, że nie zrobili. Wtuliłam się w blondyna i zaprosiłam na miejsce po mojej drugiej stronie Brook, która bez zbędnych komentarzy typu 'zaraz będzie tutaj lekarz, a wtedy to się źle skończy' wgramoliła się obok i mnie przytuliła, kładąc swoją brodę na moim ramieniu.
- To będzie niezłe - westchnęłam ciężko i skinęłam na Liam'a głową, by mówił, co miał do powiedzenia.
- Tylko Zayn wiedział o Harry'm - powiedział ciężko.- My wszyscy nie mieliśmy o tym zielonego pojęcia, przysięgam. Wiemy, jak bardzo zraniona teraz jesteś, wszyscy czujemy to samo, ale na prawdę nie wiedzieliśmy nic poza tym, że jesteś w niebezpieczeństwie. Możliwe, że on wrócił właśnie dlatego.
Mathew chciał mnie zabić. A Harry wrócił tylko dlatego. Nie byłoby go, gdyby wszystko byłoby w porządku, a mi nie groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. I to bolało mnie tak bardzo, że nie mogłam nawet oddychać.
On nie wrócił dla mnie, chociaż w pewnym sensie to zrobił. Ale nie dlatego, że tęsknił za mną, po prostu nic chciał mieć mnie na sumieniu.
Dlaczego ja byłam aż tak naiwna, że sądziłam, że on mógł być dla mnie dobry, albo, że mu faktycznie zależało? Przecież to było kłamstwo. Tak samo, jak wcześniej. Że też dałam się drugi raz nabrać.
- Rose?- Zapytał mnie najlepszy przyjaciel, lekko potrząsając moją głową, która ułożyłam na jego barku.
- Wierzę wam - szepnęłam.- Wierzę.
I jak na zawołanie, jakby to było wcześniej ustalone, do mojej sali wtargnął lekarz. Mogłabym spokojnie stwierdzić u niego niemal zawał na widok Niall'a leżącego po mojej lewej stronie. Mężczyzna był młody i zapewne nowy, więc nie za bardzo ogarniał, co w takiej sytuacji powinien zrobić.
- Ekhem - odkaszlnął, zwracając tym uwagę reszty moich przyjaciół, także blondyna, który automatycznie pobladł, zdając sobie sprawę, że zapewne ma kłopoty.- Czy państwo mogłoby opuścić łóżko szpitalne, które jest przeznaczone dla pani Rose?- Zapytał Brook i Niall'a, akcentując przy tym cztery ostatnie słowa.
Nie trzeba było powtarzać im tego ponownie, bo prawie polecieli na podłogę. Oczywiście ślamazarność mojego przyjaciela sprawiła, że upadł z hukiem na ziemię, tłukąc sobie przy tym tyłek. Zakryłam twarz dłonią, załamując się widokiem zdezorientowanego chłopaka, siedzącego obok łóżka.
Nawet lekarz uśmiechnął się nieznacznie na ten widok, ale chwilę potem otrząsnął się i podszedł do mojego łóżka, by mnie przebadać.
- Więc - zaczął, spoglądając na teczkę z dokumentami.- Pamiętasz jak się nazywasz i ile masz lat?
- Tak - odpowiedziałam z promiennym uśmiechem.- Rose Baker, lat 19.
- Yhm - zanotował to w papierach, a następnie spojrzał na mnie, unosząc kąciki ust w górę, na co odpowiedziałam tym samym.- Pamiętasz, co się stało?
- Nie za bardzo - przyznałam, wzdychając ciężko.- Ale wnioskuję po tym bandażu, że coś stało mi się w bok.
- Tak, to była rana po postrzale - przytaknął mężczyzna, uważnie oglądając moją reakcję.
Przecież nie mogłam pokazać mu, że wcale mnie to nie zdziwiło. Nikt z moich znajomych nie miał pojęcia o tym, że mnie także drasnęło, więc jeśli udałabym, że nie pamiętam wypadku, sprawa pozostałaby zostawiona w spokoju.
Zmarszczyłam lekko nos, udając niedowierzanie.
- Postrzale?- Powtórzyłam, jakbym nie znała tego słowa.- Nic takiego nie pamiętam. Przecież byłam na randce z miłym chłopakiem, było miło, a potem po prostu wzięłam taksówkę i...
- I? - Lekarz wciąż naciskał na mnie, mając minimalną nadzieję na to, że być może dowie się czegoś ważnego.
- Dalej nic nie pamiętam - westchnęłam, opadając na łóżko.- Przepraszam.
Mężczyzna posłał mi ciepły uśmiech i skinął głową, chowając długopis do kieszeni białego fartuszka, jaki miał na sobie. Opuścił także teczkę z dokumentami, trzymając ją przy swoim biodrze. Jedną dłonią podrapał się po karku i posłał mi ciepły uśmiech, chcąc mnie pocieszyć.
- To całkiem normalne, że nic pani nie pamięta - powiedział, nerwowo przenosząc ciężar ciała na prawą nogę, chcąc jakoś skupić się na czymkolwiek innym od wpatrującego się w niego zimnym spojrzeniem Liam'a. - W każdym razie, jeśli sobie pani cokolwiek przypomni, proszę przyjść i nam to przekazać.
- Uh, okay - westchnęłam, wydymając wargi.- A wie pan może kiedy będę w stanie opuścić szpital?
Skinął niemrawo głową.
- Musimy wypełnić dokumentację i zatrzymać panią na badania w razie gdyby pani stan uległ pogorszeniu. Jeżeli będzie się pani czuć dobrze, wyjdzie pani za trzy dni - powiedział, posyłając mi ciepłe spojrzenie, na co odwdzięczyłam się słodkim uśmiechem.
Chwilę później odwrócił się i mijając w drzwiach zdezorientowanego Harry'ego, wyszedł na korytarz. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że brunet wszedł zaraz za doktorem i prawdopodobnie słyszał o tym, jak mówiłam o randce.
Niecierpliwie poruszyłam się na miejscu, czując, jak opanowuje mnie strach na myśl, że chłopak, którego kochałam, zabił człowieka. Poczułam na czole kropelki potu, a moje ręce zaczęły się trząść. Niall dostrzegł moje dziwne zachowanie jako pierwszy i w sekundę znalazł się przy mnie, kładąc dłoń ma linii mojej szczęki.

Powoli wodził ostrzem po linii mojej szczęki, rozkoszując się widokiem spływającej z mojej twarzy krwi.

Niczym oparzona odsunęłam się od chłopaka i zaczęłam oddychać ciężko, chcąc zapomnieć uczucie, które ogarnęło moje ciało. Bałam się. Wszystko dookoła mnie przerażało. Wciąż pamiętałam, jak zimne, ostre narzędzie rozcinało mi skórę, a mężczyzna je trzymający uśmiechał się do mnie zadziornie i z pożądaniem widocznym w oczach.
To wszystko było tak paskudne i obleśne, że nawet nie spostrzegłam jak zaczęłam nerwowo wycierać miejsce, w którym nóż dotknął moją skórę. Wciąż czułam ten dotyk i on sprawiał, że wariowałam. Już nawet nie chodziło o to, że zostałam postrzelona przez tę samą osobę, po prostu emocje, jakie on wyrażał, robiąc mi krzywdę, sprawiały, że czułam się strasznie. Wiedza, że robienie mi krzywdy i dotykanie mnie w taki właśnie sposób sprawiały mu przyjemność była nie do zniesienia. Czułam się jak nic nie znacząca lalka, bo pomimo, że nie chciałam sprawiać mu przyjemności, zrobiłam to i czułam się z tym jeszcze gorzej.
Moje oczy zaczynały powoli łzawić, a ja tłumiłam w sobie emocje, by nie sprawić takiego samego bólu moim przyjaciołom. Nie słyszałam wszystkiego, ale wiem przez te głuche dźwięki, że pytali co się dzieje, próbowali mnie przytulać, łapali za brodę, dotykając przy tym tego miejsca, którego chciałam, by nie było. Wszystkie rzeczy dookoła doprowadzały mnie do obłędu. Starałam się wyrywać, ale byłam słaba. Ledwo starczało mi siły, by podnieść dłoń i odepchnąć od siebie kolejny dotyk w obawie, że on mógłby być zły. Nie chciałam, by ktoś mnie krzywdził. Nie chciałam. Nie mogłam do tego dopuścić.
- Nie - wymamrotałam w obłędzie, mając wrażenie, że mój najlepszy przyjaciel, który chciał mnie pocieszyć, był tym mężczyzną.- Nie rań mnie. Nie krzywdź.
Zebrałam się na odwagę, by uchylić powieki, a gdy to zrobiłam, dostrzegłam, jak wszyscy wpatrują się we mnie, nie rozumiejąc o co mi chodzi. Niall, jako osoba, która wtedy odepchnęła tego faceta, nakazał mi na siebie spojrzeć, więc czując, jak w moich oczach zbierają się łzy, zrobiłam to i zmierzyłam się z jego wzrokiem.
- Rose - zaczął powoli.- Jego tutaj nie ma. Nic ci nie będzie, on odszedł. Nikt cię nie skrzywdzi, wszystko będzie dobrze. Ten facet miał dziś pogrzeb, nie bój się.
Kiedy miał wrażenie, że zaczynało mi przechodzić, dotknął mojej dłoni. Tylko jej dotknął.
Moja reakcja zaskoczyła nawet mnie.
Podniosłam na niego swój przerażony wzrok, zaczęłam się wyrywać i płakać jednocześnie, a następnie odeszłam na drugi koniec łóżka szpitalnego, bojąc się jakiegokolwiek dotyku. Ręce zakopałam w pościeli, skuliłam się i nie wiadomo dlaczego, spojrzałam na Harry'ego. Wciąż płakałam, ale zastygłam, widząc jego postawę. Stał w miejscu wgapiony w podłogę, żyła na jego czole drgała niewiarygodnie szybko, usta miał zaciśnięte w wąską kreskę, a ręce uformowane były w pięści. Wyglądał, jakby walczył.
Tylko o co?