sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 9

Ludzie stworzeni są po to by komplikować innym życie. Nikt z nas nigdy nie będzie mógł żyć normalnie, bez przeszkód. Chyba zrobiono to specjalnie, te wszystkie problemy, żebyśmy nigdy nie pomyśleli, że mamy jakiekolwiek szanse na bycie w pełni szczęśliwymi. Nie mamy prawa do tego, żeby łudzić się, że kiedyś może być dobrze, bo nic nigdy nie będzie zgodne z planami, jakie sobie przyszykujemy lub listy, według której będziemy zmierzać w życiu. I może ktoś by się ze mną nie zgodził, ale sądzę, że pod tym względem życie jest dobre, nie daje nam złudzeń. Nie można go planować, bo grozi to ryzykiem tego, że nie uda nam się każdy punkt listy. Wtedy nawet lepiej, żeby plany padły w gruzach przy początku ich realizacji, abyśmy i my potem wiedzieli i byli przestrzeżeni przed ponownym planowaniem życia.
Niektórzy przyciągają ludzi dobrych, inni tych raczej złych. To dwa różne światy, ci dobrze wychowani, z idealnym życiorysem, rodziną, majątkiem i wszystkim co najlepsze i ci, którym nikt nigdy nie chciał dać tego na co zasługują. Los zazwyczaj nie splata ze sobą tych dróg i wiem dobrze, że mojej z Harry'm też by nie splótł, gdyby nie moje usilne starania stania się kimś kim nie byłam. Oszukiwałam sama siebie i dostałam to na co zasłużyłam, bo nie wolno oszukiwać, inaczej skończysz bardzo źle, wraz z tymi, którzy gotowi są poświęcić się razem z tobą.
Wiem, że nie jestem wyjątkiem, ja wraz z Harry'm. Można pomyśleć o nas jak o zakazanej miłości, czymś odległym, jednak zdarzają się takie rzeczy, bardzo rzadko, ale jednak się zdarzają. W moim życiu nie byłoby nigdy czegoś takiego, nie byłoby pomyłek, złośliwości losu, życie wszystko sobie zaplanowało. Wiedziało, że będę statystycznym człowiekiem, który nigdy nie wchodzi nikomu w drogę, boi się odezwać i czeka go szara przyszłość, której być może nie chce, ale jest w stanie zaakceptować taki obrót spraw. Jednak ja zbuntowałam się i przyciągnęłam ludzi, których nigdy nie powinnam była spotkać, a w ten sposób spotkał mnie los, który nie był przeznaczony mnie, a nawet możliwe, że nie był przeznaczony nikomu.
W samochodzie panowała cisza, głucha, przerażająca, raniąca cisza, której nikt ze zgromadzonych, poza bez ustanku płaczącą Sereną, nie miał siły zatrzymać ani przerwać chociażby na moment lub dwa. W powietrzu unosił się zapach wanilii, kompletnie nie pasujący do okoliczności, ponieważ uspokajał, a nie powinniśmy być w takiej chwili spokojni. Na zewnątrz zaczynało padać, zimne krople deszczu rytmicznie uderzały w szyby samochodu, sprawiając, że czułam się jeszcze bardziej pospieszana przez szybkość ich uderzeń.
Jak niemal zawsze za kierownicą usiadł Liam, który pomimo faktu, że jego młodsza siostra mogła zginąć za siedem minut, zachował największą powagę z nas wszystkich. Obok niego usiadł Louis, który w kółko na początku popędzał go, aby jechał szybciej, ponieważ miał słabą nadzieję na to, że jeśli zdążymy, sam uratowałby Kim, ale kiedy dobitnie dałam mu do zrozumienia, że nic prócz mojej śmierci nie zadowoli Mathew na tyle, aby ich wypuścił, ucichł, chowając głowę w dłoniach i pozostał niezmiennie w takiej pozycji. Niall usiadł na miejscu na przeciwko mnie i nie spuszczał ze mnie rozjuszonego wzroku, za co go właściwie podziwiałam, bo nie rozumiałam jakim cudem on w takiej sytuacji potrafił być w ogóle zły na kogokolwiek, a Zayn usiadł po mojej prawej stronie, miętosząc w dłoniach zdjęcie Perrie i obiecywał chyba sobie, że jeśli jeszcze chociaż raz w życiu ją spotka, to nie odważy się jej zostawić na dłużej niż dobę. Serena z nadal trwającym cichym szlochem przykleiła się do mojego ramienia z lewej strony i na początku marudziła, że nie mogę się dać zabić, aby ratować innych, bo to nie fair w stosunku do mnie, ale kiedy nie odpowiedziałam jej przez pierwsze dwie minuty, także odpuściła, idąc w ślady Louis'a i po prostu płacząc tak cicho jak tylko mogła. Brooklyn siedziała dzielnie na miejscu po prawej stronie Niall'a i wgapiała się ze stałą miną w szybę i to co było za nią, siląc się z samą sobą, aby nie zacząć płakać jak małe dziecko, a Harry, na którego jako jedynego nie odważyłam się spojrzeć chyba siedział z odchyloną głową i zawzięcie rozmyślał nad czymś.
Po krótkiej chwili mojej nieuwagi na dworze zawrzała prawdziwa ulewa, jakby niebo płakało, tworząc liczne, głębokie kałuże. Ludzie stojący na chodniku, który znajdował się zazwyczaj w odległości kilku metrów rozmywali się przed oczami, tak samo barwy ich ubrań. Nieliczni mieli przy sobie parasole, więc zdecydowana większość z nich szła zmoknięta i wyglądali na tak samo zmęczonych i słabych jak my wtedy byliśmy. Samochody sprawiały wrażenie jakichś takich posmutniałych, smętnych i markotnych, tak samo drzewa w parkach, które wydawały się być martwe, a nawet jeśli nie, to bardzo smutne.
W końcu z piskiem opon wjechaliśmy na zaludniony z wiadomych przyczyn, wielki, szary plac w centrum miasta, ponieważ to tam Mathew zawiesił naszych przyjaciół i moją matkę.
Czułam się najgorszą córką na świecie, chyba nawet nią byłam. Nie zorientowałam się nawet, że mamy nie było, nic o tym nie wiedziałam. Ba! Ja nie wpadłam nawet na to, aby sprawdzić czy wszystko u niej było w porządku, a myślałam przecież o niej codziennie, bez ustanku mając nadzieję, że była szczęśliwa.
Ale ona jakby nie mogła być.
Wszyscy wysiedli w szybkim tempie, stając na deszczu i wgapiając się w wiszących na budynku Kim, Carl'a i mamę, przez co serce podeszło mi do gardła. Nie mogłam się przyglądać licznikowi, na którym widziałam dokładnie, że zostały mi trzy minuty do podjęcia decyzji.
Otwierając usta w przerażeniu zaczęłam ciągnąć się za włosy, bo się bałam, najnormalniej w świecie spanikowałam i nie byłam w stanie ratować przyjaciół, bo okazałam się tchórzem, który bardziej bał się o siebie niż o nich. Kiedy Liam podszedł do mnie i potarł moje ramię, nie wytrzymałam i zaczęłam płakać, osuwając się powoli na ziemię, gdzie już wcześniej była ciemna kałuża, więc właściwie siedziałam w brudnej wodzie i płakałam, a dookoła uderzał deszcz. Niall nie wyglądał już na takiego wściekłego, kiedy zobaczył moje załamanie, to jak już nawet nie płakałam, a najnormalniej wyłam, krzyczałam, wrzeszczałam, piszczałam ze strachu, w obawie i o przyjaciół, i o siebie.
Nawet najgorszemu wrogowi nie polecam aby stanął w tak uciążliwej sytuacji, nikomu nie polecam czuć jak twoje serce pęka, bo jesteś tchórzem i nie masz po prostu odwagi na to, aby ratować tych, których kochasz. Instynkt samozachowawczy nie powinien być u nikogo tak wielki jak u mnie, bo nie podejmiesz przez niego nigdy tak poważnych decyzji, które jednak w życiu są potrzebne.
- Rose - jęknęła Brook, stając przy mnie z wciąż usilnym staraniem, aby nie popłakać się publicznie przy wszystkich. Prawą ręką złapała się za łokieć lewej i nieco skuliła się, chcąc schować twarz przed wzrokiem ludzi, którzy patrzyli na nas jak na wariatów. - Rose - zaskomlała ponownie, a jej ramiona drgnęły podczas szlochu, który ogarnął ją całą.
Poddała się.
- Rose, bądź silna, to nic takiego - Harry udając, że wcale nie płacze, przykucnął przy mnie i złapał moją nieprzytomną twarz w swoje zimne, duże dłonie, patrząc mi prosto w oczy. Po moich policzkach nadal lały się łzy, a ja przyciszyłam jedynie swój krzyk rozpaczy, patrząc na niego i starając się uspokoić. Dla niego. - Dasz radę, Rose - mówił gorączkowo, wciąż podnosząc moją głowę, bo nie mogłam na niego patrzeć i słuchać tego co mówił. To było zupełnie jakby nie chciał, abym poszła ratować przyjaciół, ale ja przecież musiałam to zrobić. - Słyszysz? - Zapytał, zbliżając się do mnie powoli i mówiąc coraz to bardziej donośnie, jakby chciał mnie zdominować i wybić z głowy to, co zaczynało się w niej rodzić. Odwaga. - Musi być jakieś inne rozwiązanie, na pewno jest inne wyjście, Rose - mówił szybko, w kółko to samo, bo zapewne on sam chciał w to uwierzyć.
Pokręciłam z płaczem głową, zamykając powieki, bo nie mogłam uwierzyć w to tak jak on. To ode mnie zależało to kto przeżyje i nie mogłam być aż tak lekkomyślna, aby wmawiać sobie, że wszystko będzie dobrze, doskonale wiedząc, że nie będzie. Ja musiałam ratować przyjaciół, nie mogłam posłać tam nikogo innego, to była tylko moja decyzja.
- Schowaj się - zapłakałam żałośnie, patrząc na chłopaka, który zmarszczył brwi, nie będąc w stanie odpowiedzieć w jakiś inny sposób. - Nie może wiedzieć, że żyjesz - powiedziałam cicho, kiedy kolejna fala płaczu mną zawładnęła, a ja znów padłam, krzycząc z bólu, po moich polikach zatoczyło się niewyobrażalnie dużo łez, ale musiałam skończyć mówić. Za wszelką cenę. - Jeśli się dowie, zabije cię, Harry, a ja nie pozwolę na to - pokręciłam głową, kładąc dłoń na jego rozgrzanym policzku i patrząc mu głęboko w oczy.
Kątem oka dostrzegłam jak Niall patrząc na nas cofnął się lekko i zaczynając łkać oparł się plecami o nasz samochód, a następnie zjechał powoli na sam jego dół, lądując, tak samo jak ja, w ciemnej kałuży. Chciał mi coś powiedzieć, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu, widziałam jak walczył z samym sobą, chciałam móc cokolwiek dla niego zrobić, ale co takiego mogłam wykonać dla niego, kiedy nie potrafiłam dla samej siebie? W końcu sparaliżowany zakrył usta dłońmi, a po jego policzkach popłynęły łzy, kiedy patrzył na mnie błagalnie, abym nigdzie nie szła. Jednak kiedy nie otrzymał ode mnie odpowiedzi, skulił się, krzycząc głośno, jak gdyby ktoś wyrwał mu serce.
On także się poddał.
- Idź, proszę cię - pociągając nosem spojrzałam znów na Harry'ego, który wciąż walczył. Pokręcił tylko z płaczem głową, nie zgadzając się, ale ja zamiast zrozumieć jego i jego ból, wolałam uratować przynajmniej jego. Nie mogłam dopuścić do tego, aby i on się poddał, bo wokoło wszyscy, którzy dotychczas tworzyli twardy mur, zaczynali padać jak muchy. - Idź - błagałam, odpychając go delikatnie od siebie, ale on wciąż kręcił szybko głową. - Proszę, idź - łkałam głośno, nawet już nie starając się przestać krzyczeć i nie chciałam opanowywać drgawek. - Harry! - Krzyknęłam załamana, popychając go z całej siły, a ten osłabiony cofnął się, upadając na tyłek i wciąż patrząc na mnie tym samym zranionym spojrzeniem.
- Nigdzie nie idę, do jasnej cholery! - Wrzasnął, zrywając się na równe nogi i mierząc mnie spojrzeniem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziałam. - Mathew nie skrzywdzi więcej żadnej osoby, którą kocham, rozumiesz?! - Krzyknął głośno, sprawiając, że skuliłam się lekko, chowając twarz i szlochając cicho, bo nawet wtedy musiał kłamać, nawet wtedy. - Rose, jeśli to prawda, jeśli on faktycznie chce mnie, to nie pozwolę mu na to, aby dostał ciebie, bo jeśli się kogoś kocha, to się go broni, do jasnej cholery! - Krzyknął histerycznie, patrząc na mnie wciąż tym samym, nieznanym mi spojrzeniem.
- Póki co, chce mnie - szepnęłam, wstając na równe nogi i patrząc z trudem w zielone oczy chłopaka. - I czy ci się to podoba, czy nie, to dostanie to czego chce, bo ja także nie pozwolę, by skrzywdził ludzi, których kocham.
Kiedy chłopak chciał coś jeszcze powiedzieć, zaczęło się wyliczanie ostatnich dziesięciu sekund, na co spojrzałam przerażona, tak jak każdy, na monitor, który faktycznie odliczał do końca ostatnie dziewięć już sekund.
Nie czekając na Harry'ego zaczęłam biec tak szybko jak tylko potrafiłam w kierunku budynku, rozpaczliwie płacząc i wciąż przyglądając się całej trójce, wiszącej na ścianie. Starałam się być silna, ale kiedy mój i Kim wzrok splotły się ze sobą, a ona uśmiechnęła się do mnie słabo, a ja zauważyłam kilka krwistych plam na jej ubraniach, nie wytrzymałam i zaczęłam płakać z bezsilności, bo wiedziałam, że nie zdążę.
- Pożegnaj się z którymś z nich, Rose - usłyszałam w głośnikach głos Mathew i chwilę później, kiedy mój wrzask usłyszeli wszyscy w okolicy kilometra, na placu rozległ się odgłos wystrzału.
Jednak jak się okazało, zamiast kogokolwiek wiszącego na budynku dostał mężczyzna, który zakradł się na dach i próbował odwiązać linę, bodajże mamy. Ciało spadło z łoskotem na ziemię, roztrzaskując przy tym czaszkę, po tłumie przeszły przerażone krzyki ludzi, którzy do ostatniej chwili wierzyli w to, że nikt nie zginie, ale ja przełknęłam głośno ślinę, nie mogąc dopuścić do siebie myśli o tym, że przeze mnie umarł człowiek.
Wystraszona nadal biegłam do budynku, bojąc się tego, że Mathew strzeli ponownie, jednak kiedy przeciskałam się gorączkowo pomiędzy ludźmi, stoper znów ruszył, odliczając tak jak poprzednio, dziesięć minut do następnej ofiary.












No więc ja sama jestem przywiązana do wszystkich postaci, że nie byłam w stanie jeszcze nikogo zabić
omg jak ja się boję napisać następne rozdziały
serio nie chcę rozstawać się z tym opowiadaniem, a do końca zostało nam nie więcej niż cztery rozdziały cri
Kocham was <3 

1 komentarz:

  1. czemu nie skonczylas? to jest takie swietne ze musisz napisac kolejny rozdzial
    /G

    OdpowiedzUsuń

Jeśli czytasz = skomentuj!
Ja także poświęcam czas na pisanie na tym blogu :*