Harry's P.O.V.
Słyszałem krzyki i strzelaninę, widzałem jak Rose płakała widząc mnie, ale nie rozumiałem co się stało. Myślałem długą chwilę, że byłem martwy, ale nie zgadzało się to z tym, że odczuwałem ból, a nawet cierpienie. Nie wiedziałem co się dzieje, ale nadal, z niemal zamkniętymi oczami, i niezdolnością do poruszenia chociażby palcem, widziałem wszystko dookoła. I zobaczyłem właśnie jak jakiś mężczyzna odprowadził płaczącą hiterycznie dziewczynę do drzwi, a później były już tylko rozmowy.
- Ten nie żyje - usłyszałem obok siebie i byłem niemal pewny, że mówiono o mnie, ale z czystej chęci walki o swoje życie postanowiłem nie dać się tak łatwo wyeliminować.
Czułem ból w okolicach barków i prawego ramienia, ale mimo to zachciałem wstać, poruszyć się, zrobić cokolwiek. Niestety na jedną próbę poruszenia dłonią szybko tego żałowałem, bo ból był cholernie ciężki i bolesny. Bolesny ból. Jestem mistrzem języka.
Odetchnąłem głęboko, a raczej wciągnąłem powietrze, żeby zniwelować to uczucie, jednak nic mi to nie dało. Prawie.
Chwilę później ujrzałem przed sobą twarz podstarzałego mężczyny, który z typowym dla starszych ludzi życzliwym uśmiechem przyglądał się mojej walce z samym sobą. Przyglądalem się jego niewyraźnym rysom twarzy, prawie całkiem siwym włosom, zbyt dużemu nosowi, brązowym i głębokim oczom, a po kilku sekundach mój wzrok powędrował na jego mundur.
Cholera, policjant.
- Nie, kochasiu - powiedział mój nowy znajomy, wstając na równe nogi i przypatrując mi się z góry. Wydawało mi się, że zwracał się do chłopaka, bo po głosie mężczyzną go nie nazwę, który oznajmił, że byłem martwy. - Ten tutaj to twarda sztuka. Widząc jego obrażenia mogę śmiało stwierdzić, że nic poważniejszego oprócz postrzału w ramię mu nie grozi. Gdyby faktycznie umarł, widziałbyś krew, Brandon. Minusy zabierania nowych na takie akcje - domyśliłem się, że wywrócił oczami na swojego towarzysza. - Poza tym jeśli pracodawca do niego strzelił, to śmiało stwierdzę, że chętnie nam pomoże.
~*~
- Nic z tego - prychnąłem, krzyżując ręce na piersi. Siedziałem w wielkiej sali przesłuchań, na przeciwko mnie znajdował się jakiś gliniarz, a po mojej lewej stronie wielkie okno, za którym najpewniej ktoś stał i przyglądał mi się.
Normalnie by mnie to nie wkurzało gdyby nie fakt, że nie mogłem dowiedzieć się kim był ten ktoś i dlaczego tam stał, wlepiając we mnie swój wzrok.
- Harry, Harry - niezbyt łagodny człowiek wstał od stołu i zaczął przechadzać się po pustym pomieszczeniu, wgapiając we mnie z miną mordercy. - Naprawdę nie rozumiesz tego, że tylko dzięki nam nie trafisz za kratki?! - Krzyknął na cały głos, a ja jedynie przewróciłem oczami i wgapiłem się w ścianę przede mną, starając się zignorować tego pacana.
Nie chciałem prowadzić z nim tej konwersacji.
- Nie chcesz nam pomóc z namierzeniu przestępców?! - Wrzasnął, uderzając płasko dłonią o stół przede mną. - Chcesz, żeby zagrażali społeczeństwu?!
- Wolno ci się tak na mnie wydzierać, stary? - Zagadnąłem go, patrząc mu prosto w oczy i specjalnie używając przezwiska, aby go rozwścieczyć. - A może zapytamy twoich ziomków zza szyby co o tym myślą, hm?
Mężczyzna zmarszczył na chwilę czoło, ale w końcu odbił się wkurzony od blatu i zaczął niespokojnie przemierzać pomieszczenie, aż w końcu zatrzymał się i spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Spędziłeś ponad kurwa dwa miesiące w szpitalu, miałeś trzy operacje, przez dwa tygodnie nie czułeś prawej ręki i nie miałeś nad nią kontroli. Miałeś tyle czasu na przemyślenia, a nie dotarło do ciebie to co właściwe?
Wzruszyłem ramionami.
- Grałem na konsoli - postanowiłem wytłumaczyć i nawet głupio się uśmiechnąłem, ale ten zajął tylko miejsce na krześle naprzeciwko mnie i wpatrywał się we mnie.
Błagam, niech go ktoś zabije.
- Wiesz czego od ciebie chcę? - Zapytał, a ja prychnąłem.
- Jasne. Chcesz, żebym wydał swoich kumpli po fachu i wpakował ich do pierdla z gejusami, żeby byli dymani regularnie w każdy wtorek i piątek.
Facet roześmiał się głupio i odchylił na swoim krześle, a ja zmarszczyłem brwi i wpatrywałem się w niego nic nie rozumiejąc. Blondyn chwilę jeszcze pozostał wpatrzony we mnie jak w obrazek, ale w końcu postanowił przemówić.
- Zabawne. Chcieli cię zabić - prychnął - nie tylko ciebie - zasznurowałem wargi na myśl o Rose i o tym co zapewne musiała przeżywać przez prawie trzy miesiące z myślą, że nie żyję - a ty nadal twierdzisz, że są twoimi przyjaciółmi. Jak żałosny musisz do tego być, Styles?
Wywróciłem na niego oczami i postanowiłem się nie odzywać, bo czułem, że i tak by wygrał.
- Ja osobiście mam swoją teorię na ten temat, wiesz? - Zagadnął, ściągając na siebie mój wzrok. Spojrzałem na niego tylko z myślą o kolejnym idiotycznym pomyśle, bo nie byłby to jego pierwszy. - Sądzę, że się boisz, Harry.
Zaśmiałem się cicho i oparłem o swoje krzesło, wpatrując w niego rozbawionym wzrokiem.
- Pierdol, pierdol, ja posłucham - zaśmiałem się, ale on zachował grobową minę co mnie, nie powiem, zdziwiło.
- Boisz się - stwierdził z głupim uśmieszkiem. - Oj, bardzo się boisz. Jesteś przerażony. Nie chcesz, żeby się mścili i znów chcieli cię zabić, co? Boisz się o swoje życie, chłopaczku.
- Nie swoje - szepnąłem cicho, przybierając grobową minę i byłem pewny, że nie usłyszał tego co powiedziałem.
- Albo chodzi o tę dziewczynę! - Policjant szczęśliwy klasnął w dłonie, kiedy moja mina dała mu potwierdzenie. - Zależy ci na niej i nie chcesz, żeby coś jej się stało! To urocze, ale nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, że nie jest bezpieczna jeśli twoi "kumple" są na wolności. Mamy ją na oku, jest bezpieczna, ale do czasu...
- Znam to wasze 'jest bezpieczna' - warknąłem, nachylając się nad stołem.
- Więc pomóż nam, wyjdź i sam ją pilnuj - zaproponował facet, uśmiechając się błogo. Miał nade mną przewagę. - Chyba, że też wolisz wylądować za kratkami jak reszta twoich znajomych. Wtedy twoja Rose będzie zdana tylko na siebie. Ty przecież znasz to nasze 'będzie bezpieczna'.
- Co będę miał za to, że ich wydam? - Zapytałem twardo.
- Wolność.
- Wchodzę w to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli czytasz = skomentuj!
Ja także poświęcam czas na pisanie na tym blogu :*