czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział 1

Nie wierzyłam. Przecież to było niemożliwe, zmarli nie mogli nagle powstać z grobu, takie rzeczy nie działy się nigdy normalnym ludziom.
Czy ja byłam więc normalna?
Na pewno nie. Skoro patrzyłam na chłopaka, który teoretycznie powinien być martwy, to albo byłam wariatką, albo po prostu niezwykłą osobą lub też następnym Jezusem.
Eh, raczej nie byłam stwórcą.
Niezwykła osoba też raczej odpadała.
Congratulations! Właśnie dostałaś miano pełnoetatowej wariatki ze zdolnościami oglądania duchów, jak się z tym czujesz?
Przecież to były jakieś pieprzone żarty! On nie żył! Co za tym idzie? Był martwy! Bravo dla mnie, pani Rose Baker! Zwariowałaś! Co chciałabyś dostać za to w prezencie? Może swoje dawne życie? Tak, to brzmiało kusząco.
Nie odezwałam się do niego ani słowem, nie potrafiłam, nie chciałam. Wszystko jedno. Po prostu moich ust nie opuściła ani jedna sylaba, zwrotka, strofa, wers czy co tam jeszcze. Milczałam. Po prostu, po ludzku, milczałam. Siedziałam w ciszy i wypalałam każdemu po kolei dziurę w głowę, pragnąc mieć moc laseru w oczach, bo mogłabym wtedy pozabijać ich wszystkich, a później siebie za swoją upierdliwą łatwowierność w każde pieprzone słowo.
Nawet Niall stał się dla mnie obcy, ignorowałam go, nie zwracając uwagi na to, że wciąż był ranny i wciąż jego życie w jakimś sensie było zagrożone. Chciałam mieć spokój, zamknąć się w jakimś pokoju bez klamek i w ciszy pomyśleć, zastanowić się nad swoim porąbanym życiem, które obróciło się o 180 stopni w momencie kiedy zobaczyłam na własne oczy świętej pamięci, albo też nie świętej pamięci, pana Harry'ego Styles'a. Który postanowił sobie wstać z grobu!
Pieprzony cham ukrywał przede mną, że żyje! A teraz wrócił sobie z nadzieją, że powiem 'Hay, długo cię nie było'! Czy on miał nadzieję, że automatycznie zapomnę o tym ile ucierpiałam przez jego niby śmierć?! Miał mnie za kompletną idiotkę, która nic tylko śmieje się z dupereli ze swoją pustą głową w obłokach?! Jeśli szukał takiej panienki to trafił niestety pod zły adres!
A kogo miał okazję spotkać?
Kompletne przeciwieństwo swojej idealnej jak lalka barbie dziewczyny. To wydanie kobiety posiadało: krzywe nogi, o które się wciąż potykało, ręce przypominające do złudzenia dwa, długie patyki, małe piersi, ba, nawet ich nie miało i twarz z napisem na czole 'jestem debilką'. Po prostu piękna, a wręcz idealna dziewczyna dla kogoś tak samo idealnego jak pan Harruś Stylesuś. Para doskonała jak dwa, zgniłe pierogi.
Pustym wzrokiem oglądałam wnętrze ciężarowki, w której ja i cała reszta przebywaliśmy. Jedynie Liam, jako najmniej zszokowany poprzednimi wydarzeniami, prowadził. Reszta, włącznie ze mną, milczała i oglądała wszystkich po kolei, chcąc jakkolwiek zrozumieć obrót wydarzeń, w które nas wszystkich wplątano. Ja jedyna siedziałam wkurzona i gapiłam się pusto na swoje buty, starając się ukryć ranę po postrzale i to jak bardzo chciałam nawrzeszczeć na nich wszystkich po kolei, a następnie umrzeć. Przeżyłam zbyt wiele, za dużo przeszłam, byłam zbyt zmęczona. Wszystko mnie wykańczało. Nie potrafiłam znaleźć się w tej nowej sytuacji, gdzie żywy Harry patrzył na mnie, wypalając tym dziurę w mojej głowie. To wszystko niewyobrażalnie bolało, a ja przymykałam powieki, by nie wstać, by nie uderzyć kogoś, czy się nie rozpłakać. Na wszystkie te rzeczy miałam wielką ochotę.
Moje życie było do bani, po prostu.
Kątem oka dostrzegłam, jak Niall szarpał się ze swoim opatrunkiem w postaci nieco brudnego kawałka koszuli Zayn'a. W jego ranę mogło wdać się zakarzenie, ale nie przejmowałam się tym od czasu, kiedy wszyscy w pojeździe stracili dla mnie ważność. Oni wszyscy wiedzieli, oni wszyscy mnie okłamywali. A ja nie mogłam rozdawać zaufania na prawo i lewo. Skoro stracili moje poważanie i szacunek, raczej nie mogli go odzyskać. Najbardziej osoby, które były dla mnie najważniejsze. O których życie dbałam bardziej niż o swoje. Tymi osobami był Niall i Harry.
Co do blondyna, czułam smutek. A co do loczka, wściekłość.
Przez niego wpadłam w depresję. Przez niego nie byłam w stanie funkcjonować normalnie przez pieprzone pół roku i to przez niego prawdopodobnie nie byłam w stanie pokochać już nikogo innego.
Chciałam wysiąść z tego samochodu i więcej nie oglądać na oczy żadnego z obecnych tam osób, bo sprawiało to za wiele bólu. Prawdopodobnie Mathew zabiłby mnie w  mgnieniu oka, ale to też spływało po mnie, jak fakt, że w swoje jedenaste urodziny zwymiotowałam na kolegę. Stawało się to dla mnie powoli czymś bez znaczenia, a tak nie powinno być, jeśli chciałam żyć.
Ale czy na pewno?
Nie wiem.
Mój wzrok wylądował na Serenie, którą chłopcy związali, podczas mojego chwilowego szoku. Siedziała na przeciwko mnie i patrzyła na mnie błagalnie, przepraszająco. Rozumiałam ją, na pewno miała swoje powody, by mnie nienawidzić. I właściwie nie była z tym sama, ponieważ ja również powoli zaczynałam niecierpieć samej siebie.
Popadałam w panikę. Stawałam się wrakiem człowieka.
Rana na moim boku nieprzyjemnie pulsowała, ale nie chciałam pomocy nikogo. Nawet bawił mnie fakt, że mogę się wykrwawić, albo, że w ranę wda się zakarzenie. Chciałam bólu, bo moim zdaniem na niego zasługiwałam swoją łatwowiernością i głupotą. To wszystko to była moja pieprzona wina. Nikogo innego.
Wcześniej chciałam umrzeć, bo zabrakło Harry'ego. Wtedy pragnęłam śmierci, ponieważ wrócił.
A to bolało. Każde moje spojrzenie w jego stronę, każde skrzyżowanie spojrzeń bolało tak bardzo, że miałam ochotę wić się z bólu na ziemi, płakać tak długo, że zabrakłoby mi łez. I chciałam być nikim. Po prostu.
- Zatrzymajcie się - usłyszałam własne słowa i wszystkie sześć głów na raz obróciło się w moją stronę, unosząc brwi. Skąd niby mieli wiedzieć o co mi chodzi?
- Rose, wiem, że to wszystko jest dla ciebie niezrozumiałe i - mówił Zayn, próbując jakoś mnie uspokoić, co było śmieszne, ponieważ byłam w pełni spokojna oraz poważna.
Po prostu potrzebowałam się dotlenić i więcej nie oglądać ich gęb na oczy, czy serio prosiłam o aż tak wiele?
- To jest dla mnie niezrozumiałe - przyznałam, kiwając głową.- I dlatego potrzebuję pomyśleć w spokoju, popłakać i więcej nie patrzeć na żadnego z was - wskazałam palcem kółko, by pokazać jak bardzo gardziłam nimi wszystkimi w tamtej chwili.
- Przestań - poprosił Harry, a ja przełknęłam ślinę nerwowo, ponieważ jego głos sprawił, że wszystko wracało.
- Chcę wysiąść - powiedziałam twardo, być może przesadziłam, bo w jego czach mignął ból, ale szczerze mnie to nie obchodziło.
Chciałam być sama do końca życia, zagłodzić się i mieć piękny pogrzeb. Niczego innego nie pragnęłam od życia, jedynie śmierci. Aluzja.
Użalanie się nad sobą nie miało sensu, przecież każdy był w stanie wyobrazić sobie jak bardzo zraniona i zawiedziona byłam.
Śmierć była dla mnie czymś ważnym. I tak bym umarła. Prędzej, czy później, ale umarłabym. Nie musiał zabić mnie akurat Mathew, mogłam dostać zawału za kilkanaście lat, lub ciężarówka mogłaby wjechać w mój dom, taranując moje drobne ciało. Równie dobrze na pasach jakiś pijak w samochodzie osobowym mógłby we mnie wjechać. Tyle śmierci, tyle do wyboru. Wiedziałam, że i tak zginę. Z ich pomocą lub bez. Z ich powodu lub nie.
Nie obchodziło mnie, że przez nich umrę. To akurat nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia w całej tej zagmatwanej sprawie. Bolało mnie patrzenie na nich i przypominanie sobie jak wielkim zaufaniem ich wszystkich darzyłam, a skończyło się na tym, że wszyscy , co do jednego, mnie oszukali. Zabawili się moimi uczuciami, bo nie miały dla nich najmniejszej z ustalonych wartości. Tak po prostu ich to nie obchodziło.
Bolał mnie fakt, że siedziałam w jednym samochodzie z mordercą. Harry zabił. Nie ważne kogo, nie ważne, że ten ktoś chciał zabić mnie. Ważne było to, że on również żył i, że on również miał prawo do życia. Został tego prawa pozbawiony, a osoba, która uważała, że mogła mu zabrać najważniejsze, co posiadał, była potworem.
Harry był potworem.
A ja tego potwora cholernie mocno kochałam.
I właśnie ta miłość pozbawiała mnie powoli uczuć. Bo skoro mogłam pokochać kogoś takiego jak on, to do czego jeszcze byłam zdolna?
Westchnęłam, kompletnie zawiedziona. Oni bawili się mną, powoli mnie zabijając i musiałam być ślepa, jeśli wcześniej tego nie zauważyłam.
Nikt więcej nie dyskutował, bo nie miało to dla nikogo sensu, nawet nikłego, ledwie widocznego. Samochód po prostu zatrzymał się na uboczu, a ja wstałam ciężko, wciąż czując pieczenie postrzału. Ledwo doczłapałam do drzwi i wyszłam z samochodu, nerwowo łapiąc każdy haust powietrza, które powoli stawało się dla mnie jednym z najbardziej odległych przyjemności. To była cholerna metafora, kim musiałam być, żeby zwykłe powietrze było dla mnie czymś obcym?
Kim musieli być ci na pozór bliscy mi ludzie, że jakiekolwiek uczucia były im obce?
Kim byłam ja?
Kim byli oni?
Najgorsze z pytań. Zdecydowanie najgorsze, biorąc pod uwagę, że nie było na nie odpowiedzi, która nie nakłoniłaby do głębokich refleksji.
Zanim zdążyłabym skojarzyć fakty, drzwi od furgonetki zatrzasnęły się ponownie, a ja poczułam za plecami wysoką sylwetkę. Miałam wrażenie, że był to Harry lub Liam. Pragnęłam miłości, więc raczej wolałam by był to Harry, i nie myliłam się. Po chwili stanął przede mną w pełnej okazałości, z lekko spuszczoną głową, dłuższych włosach, tych samych, pięknych oczach, łapiących każdy możliwy kontakt i długich, chudych nogach, które mi przypominały dwa, idealne patyki. Pomijając fakt, że chudy patyk nie mógł być idealny. Dla mnie wszystko, co przypominało tego zadufanego w sobie chłopaka, było najidealniejszą z rzeczy.
Byłam głupia, ale tak było. Musiało być.
- Przepraszam - szepnął, widząc jak mój pusty wzrok bada panoramę nicości, znajdującej się kilka metrów od jego ramienia, bardzo daleko od miejsca, w którym oboje byliśmy.
Czy tylko na tyle było go stać? Ten fakt wypalał w moim sercu dziurę, sprawiał, że moje płuca ledwo funkcjonowały, a oczy zaczynały produkować łzy, gotowe do wystrzelenia na moje policzki wraz z kolejnym jego słowem, lub czynem.
Leniwie, niby od niechcenia, spuściłam głowę, chowając twarz za włosami. Miałam ochotę płakać, najlepiej wypłakać całe swoje serce i nie móc więcej poczuć do tego chłopaka o zielonych oczach niczego dobrego. Niczego idealnego, jak miłość, jak on.
- Rose - jego głos się łamał, jakby sam za chwilę miał płakać, nie ja, a on. Co było kolejną sztuczką, kolejnym podpuszczaniem mnie i mojej łatwowierności.- Błagam, powiedz coś. Cokolwiek.
Nie.
Nie powiedziałabym już niczego.
Zamiast tego po prostu spojrzałam na niego z zaszklonymi oczami, jakby wcale nie były oczami. Wyglądały teraz jak dwie, szare mgiełki, delikatne i zdradzone. Widać było ile żalu miałam w sobie, jak bardzo cierpiałam i jak wiele bólu chciałam z siebie wylać, wypłakując przy tym tę mgłę, która zaszyła moje wnętrze i widać ją było w moich zdradzonych oczach.
Życie. Na co mi ono, do jasnej cholery, kiedy tyle złego mi się przytrafia?
Pieczenie w moim boku nie ustępowało, a wraz z moim smutkiem powiększało się, stwarzając wokół mnie osłonkę z bólu i fizycznego i psychicznego. Dwa jedyne i dwa najgorsze z bóli opętały moje biedne ciało.
Niechcący załkałam, znów spuszczając wzrok.
- Nie płacz - westchnął, starając się opanować, ale tak samo, jak mnie, nie udało mu się tego dokonać, przez co jego głos lekko zatrząsł się pod koniec.
Obydwoje byliśmy wrakami. On zapewne przechodził przez różne wyczerpujące rzeczy, podczas swojej nieobecności w moim życiu, a ja po prostu przechodziłam przez głęboką, niczym ocean, depresję.
Nie odzywałam się, doskonale wiedząc, że milczenie sprawia o wiele więcej bólu niż najgorsze słowa. Milczenie pokazywało mu jak bardzo się na nim zawiodłam i ten jeden fakt mnie zadowalał. Było nim to, jak wiele ran widziałam w jego zazwyczaj idealnych oczach. Wtedy takie nie były, bo gardziłam nimi i ich właścicielem, widać w nich było żal i smutek, a może nawet rozpacz. Spływało to po mnie, choć z całych sił starałam się nie zacząć mówić mu, jak bardzo go kocham.
Nie zaufałabym mu znów. Doskonale to wiedziałam i to przez to tak cierpiałam. Bo pomimo chęci wybaczenia widziałam zbyt wiele. Nie mogłam wybaczyć mu wpędzenia mnie w taki stan, w jakim byłam przez pół roku, nie mogłam też wybaczyć mu morderstwa.
Nie mogłam. Kochałam go, ale takie czyny przekraczały granice moich wytrzymałości. Zaczynałam mieć wrażenie, że frajdę sprawiało chłopakowi przekraczanie każdej z tych granic, jakie stawiałam. Ale ta była ostateczna i on także o tym wiedział.
Przesadził. Skończył ze mną i z nami.
Nie było już nas.
Był tylko on.
Nie było nawet mnie. Bo prawda była taka, że nie mogłam istnieć bez niego. A nie zgadzałam się już z istnieniem nas razem.
- Nigdy cię nie opuściłem - powiedział, starając się złapać ze mną kontakt wzrokowy, na który pozwoliłam mu dopiero po dogłębnym przemyśleniu wszystkich za i przeciw.- Ciągle byłem, Rose. Obserwowałem cię i chroniłem, choć czasami nie mogłem. Ciągle byłem gdzieś z boku. Raz na ciebie wpadłem, raz mnie zobaczyłaś. Chciałem cię chronić...
Mówił wciąż o rzeczach, które słowo za słowem bolały mnie bardziej. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z zakażenia, jakie na sto procent wdało się w moją ranę, więc ledwie stojąc na nogach, złapałam się za krwawiący wciąż bok. Wydęłam wargi, starając się wciąż widzieć, ale fakty były takie, że obraz niebezpiecznie zaczynał się zamazywać, a ja traciłam kontrolę nad własnym ciałem. Dziwne, bo wydawało się, że jedynie jemu mogłam na prawdę ufać.
- Przepraszam, na prawdę przepraszam, Rose. To wszystko miało się inaczej potoczyć. Miało być inaczej. Powiedz coś, bo nie wiem co mógłbym jeszcze zrobić, by cię odzyskać. Zależy mi na tobie, jesteś ważna. Możliwe, że straciłem twoje zaufanie, ale chciałbym wiedzieć, czy nasza przyjaźń jest jeszcze do odbudowania. Jedno słowo, Rose, tylko jedno. Niczego więcej nie chcę.
Spojrzałam na niego znużona swoim otępiającym bólem. Po moich policzkach polały się łzy na myśl, że to już koniec, że wykrwawię się na jego oczach. Stać było mnie jedynie na żałosny upadek na kolana i wypowiedzenie w tym samym czasie:
- Auć.
Po chwili wszystko były zamazane. Dźwięki, obraz, wszystko. Wiedziałam, że Harry upadł przede mną na kolana i ujął moją twarz w dłonie, chcąc sprawdzić co mi jest. Kiedy nie odpowiadałam, a moje powieki zaczęły powoli się zamykać przez zmęczenie psychiczne , on zaczął gorączkowo nawoływać moje imię i błagać bym na niego spojrzała. Nic mu to nie dało, a ja po chwili upadłam z głuchym łoskotem na ziemię, mocno zbijając sobie tym upadkiem plecy. Wtedy bolało mnie dosłownie wszystko. Cicho jęcząc, zabrałam dłonie z miejsca postrzału i w tamtym momencie na chwilę odzyskałam świadomość. Otworzyłam lekko oczy, a widok zdumionego lekką krwistą plamą na mojej koszulce Harry'ego sprawił, że chciałam płakać, nie tylko z bólu.
Brunet w szoku podciągnął moją koszulkę do góry, a pomimo, że był delikatny, to bolało to jak nie wiem. Syknęłam, kiedy brudny materiał oderwał się od mojej rannej skóry i okay, teraz byłam pewna, że wdarło się tam zakażenie. Widziałam wielki strach na twarzy chłopaka, kiedy przypatrywał się w wylewającą się ze mnie krew. Zaraz potem nachylił się nade mną i gorączkowo starał się przytrzymać mnie przy świadomości.
Uderzał lekko moje policzki, a ja z całych sił starałam się zostać przy nim. Wiedziałam, że jeżeli się poddam i zasnę, to najprawdopodobniej się już nie obudzę.
- Jest dobrze - mówił szybko, starając się mnie wesprzeć.- Nic ci nie będzie, Rose. Zaufaj mi, mówię prawdę.
Gdybym mogła, prychnęłabym, ale z racji, że umierałam, jedynie lekko skinęłam głową i poczułam, jak po po moim policzku zatacza się ciepła łza.
- Reszta - powiedziałam trzęsącym się głosem.
Harry szybko złapał moją dłoń i oddalił ode mnie twarz, by zacząć krzyczeć i nawoływać resztę. Po chwili drzwi od samochodu uchyliły się, a ja zobaczyłam w nich zdziwionego Liam'a. Kiedy dostrzegł jak szybko tracę cenną krew, zareagował i razem z innymi, nawet rannym Niall'em, wnieśli mnie do furgonetki, a następnie wylądowaliśmy chyba w szpitalu. Obraz był tak zamazany, że byłam w stanie wiedzieć jedynie, że lampy świeciły mocno, a ktoś trzymał mnie kurczowo za rękę, nie pozwalając stracić w spokoju przytomności. Zachrypnięty głos towarzyszył mi aż do czasu, kiedy nie mogłam znaleźć tej szorstkiej dłoni z palcami zaplątanymi w moje własne. Wtedy też niewygodne siedzenie zamieniło się na jakiś biały materac, a ja dostrzegłam obok siebie dwóch, a może nawet trzech mężczyzn ubranych w zielone fartuchy. Wieźli mnie gdzieś, a ja, zmęczona wszystkim dookoła, spokojnie zamknęłam powieki i pozwoliłam sobie na sen. Być może na wieki.



Powróciłam do was z nowym rozdziałem i przepraszam, ale więcej nie dodam przez jakiś czas, bo piszę dopiero trzeci. To tylko dlatego, że drugi jest długi jak jasna cholera,  żeby nie było. No więc przewiduję okropnie długaśne rozdziały w tej części. No, a tak bajdełej, to ta część wabi się 'Impossible', nie żeby to kogoś interesowało xd
Kocham was <3

10 komentarzy:

  1. Kochaaaaammmm ; D
    ten blog jest niesamowity :')

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochaaaaammmm ; D
    ten blog jest niesamowity :')

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham to ❤ ❤ ❤ ❤ W trzy dni cały czas czytałam to od pierwszej części. Kocham te opowiadanie ❤ Kiedy next? Nie umiem się doczekać ❤❤ /Zuzka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. piszę trzeci rozdział, ale jutro jadę na wieś do dziadków i nie będzie neta [*]
      Wgl weź, nie sądziłam, że ktoś mógłby poświęcić TRZY DNI na czytanie tego ścierwa :')
      Matko boska, kocham cię Zuzka :*

      Usuń
    2. Kiedy wracasz i kiedy w końcu next??? Ja też cię kocham ❤❤❤ i już nie wytrzymuje bez tego opowiadania ❤❤❤ wcześniej spałam po trzy godziny, a tak to cały czas czytałam to ❤ nawet do toalety ze sobą telefon zabierałam i w trakcie jedzenia czytałam 21h na dobę w kółko i teraz mi strasznie go (ff) i cb brakuje ❤❤❤ nie potrafię się doczekać /Zuzka

      Usuń
    3. Dodałabym, ale mam za słaby internet i nic do przodu :") przepraszam :")

      Usuń
    4. Już nie umiem bez tego żyć!!! Kiedy dodasz? Czekam już 2 tygodnie i nic... Dodaj go proszę . Kc ❤
      /Zuzka

      Usuń

Jeśli czytasz = skomentuj!
Ja także poświęcam czas na pisanie na tym blogu :*